PROLOG* – (najsampierw)
*poniższy tekst stanowi fragment artykułu zamieszczonego pod adresem:
https://retromuzyka.pl/akademia-muzyczna/licencja-na-sztuke/
…Był taki czas! Piękny okres w dziejach kraju węgla i stali, gdy jak grzyby po deszczu powstawały zespoły z angielska zwane bigbitowymi. Pęd do muzykowania był niebywały. Niemal każda ulica, dzielnica, czy miasto miały swój zespół, swoich idoli, którym wiernie towarzyszyły rzesze fanów i sympatyków. Im większe zagwozdki mieli do pokonania muzykanci i aspirujący do tej godności kandydaci – tym większa panowała zapamiętałość, determinacja i zażartość. Dzisiaj trudno uwierzyć, że brakowało wszystkiego, co stanowi niezbędnik muzyka – dostępu do wszechstronnych, nowoczesnych materiałów dydaktycznych – dostępu do aktualnej twórczości zespołów z całego świata, pozwalającego na bieżąco śledzić trendy i kierunki ewoluującej muzyki. Było szaleństwo pocztówek dźwiękowych z niemalże aktualną treścią muzyczną, ale bez odpowiedniej jakości technicznej. Szczątkowe ilości płyt winylowych, o treści – no comment! Jeszcze nie było CD, komputerów i internetu. Polskie Radio i Telewizja zajmowały się usilnie jedną, jedynie słuszną ideologią. Predestynowane były do głoszenia hasła “Polska już urosła w siłę, a ludzie żyją dostatniej niż kiedykolwiek”! A my wszyscy chcieliśmy widzieć i słyszeć coś więcej o “mocnym uderzeniu”, aniżeli oferowała nam to propagandowa Tuba Ludu. Ogryzki z wiadomości, farfocle z Polskiej Kroniki Filmowej, szczątkowe obrazki z telewizorni. Wszystko z jedynym słusznym komentarzem – to chałowaty chłam, tandetna szmira i kicz. Czujny Gruz Wszechmogący nie mógł nie zauważyć epidemii, o wyrazistej konotacji pejoratywnej. To było jak wstrząs anafilaktyczny. Rozdrażnienie, irytacja. Może popłoch? Wicie, rozumicie. Trzeba coś z tym zrobić! Wrażą, dywersyjną stonkę można było natłuc Azotoxem. Ale…TO?! Skala zjawiska była powalająca niczym tsunami…Nie dało się włączyć hamulca estetycznego. Ale nie z nami te numery! Z wypiekami na twarzy przekazywano sobie wszystko, co udało się podejrzeć i usłyszeć. Wszystko, o strojach, butach, fryzurach, zachowaniach zespołów na scenie. Reakcjach fanów na widowni. Rozgorączkowane wymiany podekscytowanych pytań i nienaumyślnie przekłamanych odpowiedzi… Widziałeś jakie miał długie włosy…? No…! A jakiego hulahopa nimi kręcił…! Jak się ma takie długie pióra; to pestka… Zobacz, zobacz…! Ten z przodu ma grzywkę na bitelsa… A te buty. Chyba sztyblety…? Zobacz jaka fajowa deska (gitara elektryczna)! Tak było na koncercie The Animals, ale i na każdym innym…
Chociażby wydawać się mogło, że opisane poniżej fakty to siermiężna konfabulacja – wszystko zdarzyło się naprawdę. Prawdziwość. Tylko prawdziwość.
Z Jasiem Komanem znamy się od zarania dziejów. Brat łata do wszystkiego. Młodzieńcze czasy – totalna anarchia, ale trzymana w ryzach. Szkoła, potańcówki, imprezki. Gorzkie; obsesyjno – kompulsywne deliberacje, o totalnym braku instrumentów na rynku. Uczucie dojmującej bezsilności. Pierwsze próby kompleksowego, usystematyzowania składu osobowego. Co rusz pojawiał się nowicjusz, chętny dołączyć do zespołu. Zespołu, który ad litteram (dosłownie) jeszcze nie zaistniał.
Po burzliwej naradzie rodzinnej na Próchnika zapada decyzja, o zakupie instrumentów. Na raty. Jakżeby inaczej? Nie przelewało się. No, więc mam swoją „Trowę” z Enerdówka. To nic, że naciągi skórzane. Później, tuż przed pierwszym wyjazdem do ZSRR, dzięki koneksjom Pagartu udało mi się dokupić błony plastikowe „Ever Play”. Brat Krzysiek stał się właścicielem „Jolany Tornado”. Szczytem marzeń klawiszowca w tamtych realiach były radzieckie organy „Junost”.Też był problem z nabyciem.
Opublikowano dnia: 12.05.2020 | przez: procomgra | Kategoria: Akademia retromuzyczna, Aktualności