Rano obudziło nas subtelne walenie do drzwi – to Etażowa, u której zamówiliśmy pobudkę. We frymuśny, zharmonizowany z porą dnia, a zarazem niebanalny sposób – przywołała nas do rzeczywistości
– Malcziki, para wstawat /chłopcy czas wstawać/. Nawierno wam budiet hołodna /na pewno będzie wam zimno/. Pasmatri na termometr /spójrz na termometr/. Sorok piat gradusow /czterdzieści pięć stopni/. Od spojrzenia na słupek rtęci białko w oku się ścinało.
Instytucja Etażowej.
To wymaga kilku słów wyjaśnienia. W większości hoteli na każdym piętrze pośrodku korytarza we wnęce za biurkiem siedziała Ona. Z jednej i drugiej strony wylotu korytarza wisiały duże okrągłe lustra, takie jak u nas na niektórych skrzyżowaniach ulic. Rzut okiem na prawe lustereczko i wszystko widać do dna, co się dzieje w lewej części korytarza. I vice versa.
– Grażdanin nie lzja /obywatelu nie można/. Iditie w komnatu /Idźcie do pokoju/. Abratna /z powrotem/.
– Stwarzało to problemy natury towarzyskiej, ale też nie dało się omówić na gorąco nieprecyzyjnych ustaleń wykonawczych. Etażowa w potocznym tłumaczeniu – piętrowa, jak Cerber własną piersią broniła moralności socjalistycznej. A ponad wszystko – korytarz po 22″ miał być puściusieńki jak pamięć w demencji.
Krótka, pośpieszna ablucja. Kilka okrężnych ruchów szczoteczką po uzębieniu i wychodzimy do westybulu. Na zewnątrz było jeszcze ciemno. Zamówiona taksówka czekała przed wejściem.
– Tawariszcz waditiel nam nużna na tałkuczkie -. Tałkuczka bazar misz-masz, wsio w jednym miejscu. Interesowały nas oryginalne wyroby syberyjskiego rękodzieła. Nasz taksidrajwier spojrzał na Helmuta z ciekawością. W ułamku sekundy przeszedł metamorfozę. Od stanu zdziwionego niedowierzania – w taki mróz bez czapki? Przez lekką pyszałkowatość – on nie ma chyba dienieg? Do euforycznej – no po prostu gieroj! Na targu kłębił się już spory tłum. Rozglądaliśmy się z ciekawością i nadzieją, że coś interesującego ukaże się naszym oczom. Sielską atmosferę przerwał głos dochodzący zza naszych pleców. Chodźcie z nami. Bystra. Tembr nie zachęcał do miłej pogawędki. Lekko nas zmroziło, co nie było wielkim wyczynem przy minus 45. Jeden szedł przodem. Drugi ubezpieczał konwój od tyłu. My z Helmutem grzecznym truchtem, dreptu, dreptu w środku. Ludzie na bazarze grzecznie ustępowali nam z drogi. Nie widać było jakiegokolwiek zainteresowania. No cóż nikt nie chce być świadkiem dramatycznych wydarzeń, lub nieoczekiwanych zwrotów akcji. A nuż, widelec zakliuczionnyje /aresztanci/ zaczną uciekać? Ta myśl krotochwilna wzbudziła we mnie paroksyzm śmiechu. Oczami wyobraźni zobaczyłem Henia z rozwianą grzywą włosów na czele ucieczki. Lżejszy, znaczy sja szybszy. Prosto struś pędziwiatr. Ja cięższy, znaczy sja wolniejszy. I mantra – nas nie dogoniat, nas nie dogoniat… A z tyłu – stoj, budu strelat!
Zaprowadzono nas do drewnianego baraku i od razu przystąpili do śledztwa: pakażi torbę. Co sprzedajecie? Na takie diktum, ja jako potomek któregoś z kolei, pokolenia polskich konspiratorów uruchamiam „Instrukcję postępowania w przypadku aresztowania”. Paszporty zdeponowane w hotelu. – Złote precjoza zakupione legalnie w juwielirnyj magazin. W razie rewizji znajdą paragony. – Zniknąć bez śladu nie możemy, bo reszta ekipy narobi rabanu. – Bilety na koncerty wyprzedane, niejedna głowa by spadła gdyby się nie odbyły. – Na Sybir nas nie wywiozą, bo już jesteśmy na miejscu.
Tawariszcz milicjanier my tylko chcemy, coś kupić. Stwierdził Henio. No i tajniak zmiękł. Usłyszał obcy akcent. Wy atkuda pryjechali? Szto tu diełajecie? My iz Polszy. Pryjechali na koncierty. My artysty polskoj estrady. Promienny uśmiech rozświetlony złotymi zębami zagościł na jego twarzy. W przyjacielskiej komitywie pogawędziliśmy, o tym i owym. Zostali zaproszeni na koncert. W ten sposób zakończyliśmy z Heniem kontakt z zagranicznym aparatem władzy.
Janaszek
Opublikowano dnia: 03.03.2016 | przez: procomgra | Kategoria: Akademia retromuzyczna
Znakomity epizod! Szczególnie spodobało mi się jakże trafne spostrzeżenie o niepotrzebnej wywózce na Sybir, bo byli Panowie na miejscu:D)