11 marca 1996 roku polska scena muzyczna poniosła wielką stratę. W tym dniu do wieczności odeszła Teresa Iwaniszewska-Haremza. Znakomita artystka, o nieprzeciętnym talencie. Artystka wywodząca się z naszego miasta. Jej droga artystyczna w dużej części pokręcona przez ówczesną sytuację polityczną, wypchnęła ją na antypody. Także tam snuła plany swojej artystycznej drogi. Nagrała swoją pierwszą anglojęzyczną płytę długogrającą. Niestety, zły los nie pozwolił na dalszą kontynuację i realizację planów artystycznych. Nasz portal czyni wiele, aby zatrzymać w pamięci postać Teresy, zgłaszając inicjatywę uchwałodawczą w UM Kędzierzyn-Koźle, której celem jest nadanie imienia obiektowi muszli koncertowej znajdującej się w kozielskim Parku nad Odrą. Imienia Teresy Iwaniszewskiej-Haremzy Idąc śladami artystki, trafiliśmy do I Liceum Ogólnokształcącego im. H. Sienkiewicza w Kędzierzynie-Koźlu. Dzięki uprzejmości dyrektora szkoły mgr Ryszarda Więcka oraz mgr Piotra Pokrywki, uzyskaliśmy dostęp do pamiątek przechowywanych w szkolnej Sali Tradycji. Udało się odnaleźć kilka wycinków prasowych oraz kilka fotografii dawnej uczennicy. Prezentujemy je poniżej. Nie zaprzestajemy poszukiwań pamiątek związanych z Teresą Iwaniszewską. Liczymy, że odezwą się dawni przyjaciele, koleżanki i koledzy z czasów szkolnych. Być może w ich prywatnych albumach istnieją fotografie artystki. Prosimy, udostępnijcie swoje archiwa.

www.retromuzyka.pl


O Teresie Iwaniszewskiej-Haremzie w tygodniku „Przyjaźń” z 25 września 1977 r.

PrzyjaźńWystąpiła na Festiwalu Piosenki Ra­dzieckiej w Zielonej Górze, zdobyła tam nawet nagrodę dziennikarzy. Od tamte­go czasu zdołała już zdobyć szereg na­gród profesjonalnych. Od Zielonej Góry wszystko się jednak zaczęło.

Była uczennicą Liceum Ogólnoksz­tałcącego w Koźlu. Z zielonogórskiego amfiteatru wróciła wprost do szkoły. Czekała ją jeszcze matura, a później egzamin wstępny na psychologię w Uni­wersytecie Wrocławskim. Dopiero po trzech latach nauki, a jednocześnie amatorskiego śpiewania w ruchu stude­nckim zdecydowała się wystąpić na fes­tiwalowej imprezie po raz drugi. W roku 1973 w Krakowie podczas Festiwalu Piosenki i Piosenkarzy Studenckich Te­resa Iwaniszewska-Haremza zdobyła jedną z głównych nagród za wykonanie „Psalmu braterskiego” do słów Tadeu­sza Nowaka. A potem, po dwóch latach, jeszcze dwie następne nagrody w Kra­kowie i współpraca z teatrem „Kalam­bur”. Teatr ten co prawda rozwiązał się niebawem, ale piosenkarka miała już wtedy, za sobą nagranie pierwszej małej płyty. Dzisiaj, kiedy dosłownie za kilka tygodni ukaże się duża płyta z jej udzia­łem: „Songi Teatru STU”, kiedy ma już za sobą występy we wszystkich krajach socjalistycznych, kiedy obok Marka Grechuty i Ewy Demarczyk występo­wała w czasie Dni Literatury Polskiej na Ukrainie, kiedy wreszcie wykony­wana przez nią na ostatnim Festiwalu Opolskim piosenka zdobyła wysoką lo­katę, tamte wcześniejsze, amatorskie sukcesy mniej się może liczą. Ale pamię­tajmy, że były one pierwsze.

– Interesuje mnie piosenka literacka — stwierdza. – W piosence literackiej tekst jest równie ważny jak muzyka.

Piosenkarka właśnie przygotowuje recital oparty na wierszach Urszuli Ko­zioł. Muzykę w rytmie samby i bossa- novy skomponował Tadeusz Janik. Te­resa Iwaniszewska-Haremza myśli o przełamaniu pewnego schematu, liry­cznej sztampy, jaka rozpierała się w piosence poetyckiej. Będzie to w ca­łości program o kobiecie. Towarzyszy jej w tym przedsięwzięciu zespół „1111”, laureat II nagrody na festiwalu „Jazz nad Odrą”.

  • Jak Pani zamierza zdyskontować studia, które szły Pani tak dobrze?
  • Chciałabym w przyszłości zostać muzyko terapeutą. Ale to w przyszłości, bo dzisiaj jestem jeszcze oddana śpiewaniu. Marzy mi się własna piw­nica. Na małej scenie kontakt ze słu­chaczem jest pełniejszy. Wielka est­rada narzuca inny styl we wszystkim, również w instrumentacji. A piwnica dawałaby większą spontaniczność przeżyć, większy kontakt emocjonalny z publicznością. Moje śpiewanie wypły­wa z potrzeby serca, z potrzeby kontak­tu z ludźmi.
  • Jak wspomina Pani udział w Festi­walu Piosenki Radzieckiej, jakimi do­świadczeniami chciałaby Pani podzielić się ze startującymi dzisiaj amatorami? – pytam.
  • Festiwal Piosenki Radzieckiej – mó­wi piosenkarka – to świetny trening dla piętnasto-, szesnastolatków. Nie mogę jednak traktować swojego w nim udziału jako szczebla do kariery. Jest to wyłącznie pewien etap w samokształceniu. Wiele zawdzięczamy Stefanowi Racho­niowi.

Bardzo dobrze – wspomina – spraw­dzał się on jako prowadzący amatorów, doskonale tłumaczył o co w piosence chodzi. Zielona Góra pozwoliła mi zwe­ryfikować siebie, poznać swoje możli­wości. Wiele zresztą osób, które są dzi­siaj profesjonalnie związane z estradą, uczestniczyło w zielonogórskim Festi­walu.

CEZARY PRASEK Fot. JANUSZ URBAN


Wycinki prasowe

Logo_07_15_h200t

Szczęście to dla mnie chwile

Radar40JEST szczupła, zgrabna, ma piękny, niski głos, rude włosy i ładne oczy, które skrywa za grubymi okularami. Nie stara się schlebiać publiczności zarówno swym zachowaniem jak i repertuarem. Ciekawe, jak wyglądałaby zrobiona na piękność w gabinecie kosmetycznym, w kreacjach, ze szkłami kontaktowymi zamiast okularów. A propos tych ostatnich. Zadaję na wstępnie niezbyt taktowne pytanie.
— Śpiewa pani na scenie w okularach, zawsze? Jest pani chyba jedyną piosenkarką polską, która odważyła się nosić okulary na scenie…
— Moje otoczenie miało co do tego podzielone opinie. Starsi uważali, że powinnam zdjąć okulary i nie przykrywać oczu. Byłam odmiennego zdania. Wydaje mi się, że bez okularów nie miałabym twarzy, nie byłabym sobą i szalenie by mnie to krępowało. A tak wychodzę na estradę i nie zauważam żadnych zmian. Mogę skupić się tylko na piosence. Gdy wchodzę na estradę, nie spostrzegam publiczności. Pochłania mnie muzyka. O tekście nie myślę, ważna jest treść, którą chcę wyrazić.
— Ciekawi mnie, co pani jako 20-letnia dziewczyna sądzi o narodowym szaleństwie śpiewania piosenek, o karierach. Redakcja otrzymuje sporo listów, zwłaszcza od Czytelniczek, z prośbą o radę, jak zostać piosenkarką. Jest pani laureatką Festiwalu Piosenkarzy Studenckich w Krakowie. Niech pani powie coś o sobie, o pierwszym, udanym kroku.
— To bardzo kłopotliwe, ale spróbuję. Mój udział w studenckim festiwalu był dość przypadkowy. Jeden z przyjaciół, Wacek Stawny, zapytał, czy nie mam ochoty zaśpiewać jego piosenki. Wyraziłam zgodę. Wykonywałam ją w klubie Wagant działającym przy akademiku Uniwersytetu Wrocławskiego, razem z innymi piosenkami. Spodobały się. Zobaczyli mnie koledzy z Rady Okręgowej ówczesnego ZSP i powiedzieli: „Nieźle śpiewasz, przyjdź na eliminacje okręgowe przed festiwalem”. I tak nas odkryto. Potem był Kraków i… niepełne zadowolenie z siebie, byłam zaziębiona, schrypnięta. Ale nie był to mój debiut. W Koźlu, skąd pochodzę, śpiewałam w szkole średniej na akademiach, różnych imprezach. Brałam też udział w Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze w 1970 roku, ale ten start, mimo nagrody dziennikarzy, uważam za nieudany, zupełnie nie umiałam wtedy śpiewać. Ale byłam bardzo młoda, miałam 17 lat Po przyjściu do Wrocławia, na psychologię, zabrałam się znów za piosenkę. Nie kształciłam się w wokalistyce, niemniej zawsze interesowałam się każdym gatunkiem muzyki. Trzeba ją lubić, żeby śpiewać, trzeba pokochać i jazz, i chorały gregoriańskie. Staram się dużo na ten temat czytać, bo nie sposób śpiewać bez podłoża teoretycznego. Muszę wiedzieć, co to jest fraza, znać solfeż — to wszystko pomaga.
Sama droga dochodzenia do celu jest ciekawa, najpierw muszę śpiewać dla siebie, potem dla najbliższych i sprawdzić, czy to moje śpiewanie jest odbierane. Jeśli tak, to poszerzam krąg odbiorców.
Samo założenie zrobienia kariery przez piosenkę jest błędne; zjednywanie sobie publiczności na siłę też nie ma sensu. Kariera nie powinna być punktem wyjścia, bo wtedy człowiek przegrywa. To etap końcowy, który zresztą nie zawsze musi nastąpić.
Co rozumiem przez karierę? Dla jednych to występ w radiu, telewizji, to płyty, dla drugich robienie pieniędzy w estradach wojewódzkich. Moim zdaniem nie powinno się szafować tym słowem, kojarzy się ono z czymś łatwym. A przecież kariera Dąbrowskiego czy Novi Singers jest czymś dla mnie normalnym; gdy ktoś śpiewa tak jak oni, musi być doceniany.
Nie potrafiłabym dziś jeszcze powiedzieć, czy chciałabym zostać piosenkarką zawodową. Mój start przyszedł za wcześnie, za mało jeszcze umiem, nie mam obycia scenicznego, nie umiem operować mikrofonem. I ciągle słyszę swoje błędy. Mama dość sceptycznie odnosi się do mojego śpiewania, boi się, żebym nie rzuciła studiów. Gdybym przyjęła jakąś propozycję, musiałabym się z niej wywiązać w 100 procentach, bo sama intuicja, naturalność, indywidualność nie wystarcza. Trzeba to wszystko podeprzeć studiami muzycznymi, bo inaczej głos się zedrze. Gdybym musiała wybierać między zawodem psychologa a piosenkarki, to szala przechyliłaby się chyba na korzyść psychologii; są to studia bardzo zmatematyzowane (dużo matematyki, fizyki) wymagają siedzenia w literaturze, zdobywania podstaw, ale dają satysfakcję.
Mam szeroki repertuar. Śpiewam nie tylko smutne piosenki, jak na festiwalu w Krakowie, ale również pogodne np. Szedł chłopiec ze swoją dziewczyną z „Jak wam się podoba” czy Grechuty Nie dokazuj miła, nie dokazuj.
Co sądzę o szczęściu? Jestem idealistką. Szczęście to dla mnie chwile, które trwają, sztuka w tym, żeby je umieć dostrzegać i wyłapać. Wielu boi się życia, narzeka, że jest ono przeciętne, że wlecze się między wykładami a stołówką… Tymczasem nie dostrzegają radości z rzeczy drobnych; od nas samych zależy, czy będziemy szczęśliwi czy nie.

KOCHAĆ I TRACIĆ

tekst: Leopold Staff
muzyka: Wacław Stawny
śpiewa: Teresa Iwaniszewska

Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić
Krzyczeć tęsknocie „precz”!
I błagać „prowadź”.

Oto jest życie: nic, a jakże dosyć…
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie.
Iść w toń za perłą w cudu urodzie.
Ażeby po nas zostały jedynie
Ślady na piasku i kręgi na wodzie.




nonstop

Rozmowy NON STOPU

– Jestem przekonana. że gdybym nie spotkała w grudniu 1975 r. Marka Grechuty, to dzisiaj pracowałabym jako muzykoterapeuta. Tymi słowami rozpoczęta rozmowę ze mną Teresa. Ta młoda, utalentowana piosenkarka śpiewa od 16 roku życia, a na estradzie zadebiutowała w 1970 r. Dotarta wówczas do finałów konkursu piosenki radzieckiej w Zielonej Górze, gdzie otrzymała nagrodę dziennikarzy. Po maturze trafiła na Wydział Psychologii we Wrocławiu i obecnie pisze pracę magisterską. – W Środowisku studenckim miałam wiele okazji do śpiewania. Poznałam grupę ludzi, tworzących zespół „Poe”. Robiliśmy naprawdę fajne rzeczy, taką klasyczną poezję śpiewaną. W 1973 r. pojechaliśmy na festiwal do Krakowa, gdzie wraz z Renatą Kretówną otrzymałyśmy nagrodę za interpretacje. Wykonałam „Psalm braterski” Nowaka i z tą piosenką wystąpić miałam w Opolu. Niestety, na tydzień przed Imprezą uznano, że utwór ten nie nadaje się na festiwal. W 1975 r. na Festiwalu Piosenki i Piosenkarzy Studenckich w Krakowie, Iwaniszewska otrzymała 2 nagrody za „możliwości wykonawcze”. Kariery dzięki temu jednak nie zrobiła. Jej dobra passa rozpoczęła się od spotkania z Grechutą na Przeglądzie Piosenki Literackiej we Wrocławiu. Otrzymała propozycję nagrania kliku songów na longplay teatru STU oraz wzięcia udziału w spektaklu „Szalona lokomotywa”. W programie z Grechutą śpiewała m.in. „Głos*’ do wiersza A. Błoka, „Kochać i tracić” L. Staffa oraz w duecie z Markiem „Wesele” i „Muzę pomyślności”. – Co dała ci ta współpraca z Markiem Grechutą? – Przede wszystkim, jakże ważne, szlify estradowe. Była to dla mnie wielka szkoła śpiewania, bycia sobą, a jednocześnie pierwszy szczebel tego, co chciałam osiągnąć. Pracowałam z profesjonalną i twórczą grupą ludzi. Przed ponad rokiem Haremza Rozpoczęła próby do „Szalonej lokomotywy’’. Przez jakiś czas grała na zmianę z Marylą Rodowicz rolę Hildy. – Praca w teatrze STU dala mi dużo satysfakcji. Dosłownie po jednym dniu prób „weszłam” w spektakl. Na festiwalu opolskim w 1977 r. Teresa wykonywała piosenkę Marka Grechuty do słów Leszka Moczulskiego „Gdzie mieszkasz nocy’’. Zajęła ona ex-aequo 4 miejsce z piosenkami, śpiewanymi przez Andrzeja Rosiewicza i Krystynę Jandę. Warto dodać, że zaledwie 1 punktem Iwaniszewska przegrała nagrodę dziennikarzy z Januszem Laskowskim. Song „Gdzie mieszkasz nocy” pochodzi ze spektaklu teatru STU „Exodus’’. Haremza dysponuje głosem silnym i pełnym ekspresji. Posiada znakomitą dykcję, co zdecydowanie wyróżnia ją spośród gwiazd polskiej piosenki. Wspomniane zalety upoważniają Teresę do interpretacji trudnych poetyckich tekstów. Czy poezją śpiewana nie ogranicza jednak jej dużych możliwości wokalnych? – Śpiewający młody człowiek, chcący coś przekazać, szuka tekstów, z których treściami mógłby się zidentyfikować. Nie zaakceptuje on tekstów grafomańskich. Pozostaje więc poezja, czytelna i wyrazista w formie. Stąd Staff i Gałczyński, którzy nadają się do śpiewania. Wykonawcy studenccy „łapią się” jednak i za Rilkego, do którego tekstów potrafią np. zrobić sambę. Chwileczkę! Po co jest ta poezja? Ona musi mówić o czymś, mieć dramaturgię, rozwiązanie… Ja nie muszę koniecznie śpiewać poezji. Zgadzam się z twierdzeniem, że wykonywanie jedynie tekstów poetyckich ogranicza. Wiadomo, iż określone teksty wymagają określonej muzyki, określonego wydobywania z siebie dźwięku, odpowiedniego traktowania strony muzycznej, aby tekst ten był czytelny. Mogę więc śpiewać „zwykle” piosenki, ale z dobrymi tekstami, mówiącymi o czymś, nie tylko o kwiatkach. Piosenka musi odpowiadać moim kryteriom estetycznym. – Masz dokumenty uprawniające cię do wykonywania zawodu piosenkarki. Czy czujesz się profesjonalistką? – To jest zupełnie naturalne, że jeśli ktoś poczuje bakcyl sceny, czy estrady, nie może się od niej oderwać. Na estradzie trzeba pokazać swoje drugie „,ja”, półprywatne, i półpubliczne. Taki człowiek nie jest później w stanie żyć bez tego. Pragnę dodać, że wykonawcy estradowi u nas w kraju, dysponować muszą dużą wiedzą ogólną. Konieczna jest również zgodność pomiędzy możliwościami wokalnymi i intelektualnymi oraz predyspozycjami psychicznymi. Dlatego m.in. nie spotyka się u nas karier 18- latków. – Może wydać się to dziwne, ale Teresa jest wielką entuzjastką muzyki jazzowej. – Tylko ta muzyka odpowiada mi najbardziej. Słuchałam wokalistek jazzowych i soulowych. Moim ideałem jest Ella Fitzgerald — jej wszechstronność, muzykalność i temperament. Jakże wspaniale potrafi ona prowadzić koncerty, koncentrować na sobie uwagę publiczności. Ale siebie nie widzę w jazzie. Możliwości wokalne wyznaczają mi inny kierunek. Najwspanialszą formą są dla mnie ballady, które śpiewam często przy akompaniamencie gitary W tej materii jestem w stanie „sprzedać” swoje cechy indywidualne. W niej także mieszczą się moje predyspozycje psychiczne, które są bazą do wszelkiego działania. Jeśli mi się nie powiedzie? Zawsze przecież mogę wrócić do swojego – zawodu. Będę psychologiem.

MAREK WIERNIK


Za oknem bal - Teresa Iwaniszewska Haremza

Teresa Haremza - Kochać i tracić

Psalm o gwieździe K. Prońko i T. Haremza

"GDZIE MIESZKASZ NOCY" - T.Haremza & M.Grechuta

Opublikowano dnia: 03.04.2016 | przez: procomgra | Kategoria: Biografie, Historia, Wspomnienia

2 Comments

  1. Andrzej pisze:

    Pamiętam, że w latach 70tych Teresa Haremza zaśpiewała kilka piosenek Leonarda Cohena. Były nadawane w Polskim Radiu program 3. Czy jest jakiś ślad tych nagrań?
    Andrzej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

TŁUMACZENIE Google»

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij