Taranty – Krótka historia.


Muzykującymi chłopakami z Grunwaldzkiej zaopiekowała się Halina Barwicka ze Spółdzielni Inwalidów im. gen. Karola Świerczewskiego. Zespół przeniósł się ze strychu do świetlicy spółdzielni. Otrzymał również aparaturę nagłaśniającą o „gigantycznej” mocy 60 watów.

taranty5Opiekę artystyczną nad zespołem sprawował w tamtych latach Alfred Willim. Starał się ukierunkować zespół pod kątem estetyki muzycznej – czystości wykonania utworów, interpretacji, podstawowych umiejętności zachowania się na scenie. On też wpadł na nowatorski pomysł, żeby Taranty spróbowały przerabiać muzykę folklorystyczną na big beat. Propozycję Willima potraktowali z lekceważeniem. Marsza Chaczaturiana i owszem przerobili, ale folklor? W tym czasie byli zafascynowani muzyką Beatlesów, Shadowsów, Czerwonych Gitar, Trubadurów, komponowali również sporo własnych utworów.

Tymczasem ich pasja i wielogodzinne ćwiczenia przyniosły wreszcie rezultaty. Taranty w barwach spółdzielczości zaczęły zdobywać coraz większą popularność, występując na przeróżnych imprezach powiatowych, a także zbierać laury na wojewódzkich konkursach i przeglądach młodzieżowych. A trzeba przyznać konkurencja była bardzo duża. W Kędzierzynie i Koźlu działały takie zespoły jak Tabokszy, Harnasie, Kontury, Wegatony. Wszystkie wyposażone w dobry, profesjonalny sprzęt, o niebo przewyższający „samoróbki” Tarantów.

Pod koniec 1967 r. przed Tarantami otworzyły się nowe perspektywy. Za namową Bronisława Pałysa przeszli do Powiatowego Domu Kultury w Koźlu. Prawdziwy przełom w zespole nastąpił po powrocie Wieśka Bratusa ze Szwajcarii, skąd przywiózł aparaturę (Dynacord), jedną najnowocześniejszych w Europie.

Nowa aparatuara została wykorzystana do nagłośnienia amfiteatru na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1969 r., gdzie Taranty wystąpiły w programie „Popołudnie z młodością”. Od tego czasu dla Tarantów zaczęło się pasmo sukcesów na poważnych, ogólnopolskich imprezach. Na Festiwalu Muzyki Młodzieżowej w Krakowie zajęły trzecie miejsce za Dżamblami i Wawelami, zwyciężyły w Jelenie Górze, a na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu zostały laureatami „Srebrnego Pierścienia”. Doczekały się również nagrań w Polskim Radiu i udziału w telewizyjnym programi „My 69”. Wspólnie z innymi znanymi zespołami, takimi jak Skaldowie, ABC, Alibabki, koncertowały w miastach leżących na „Szlaku Zdobywców Wału Pomorskiego. W czasie ich występu w Wałczu fani wpadli w taką euforię, a nastolatki tak piszczały, że organizatorzy, obawiając się o całość amfiteatru, przerwali koncert, wyłączając prąd.

Taranty80

Młodymi obiecującymi muzykami zainteresował się warszawski impresario Henryk Kosinski. Roztoczył przed nimi wizje przyszłej sławy, koncertów zagranicznych. Wtedy z zespołu odszedł Jan Marondel, nie chciał zrezygnować z pracy.

Taranty wyjechały na kilkumiesięczną trasę koncertową z takimi gwiazdami polskiej estrady jak Janusz Gniatkowski, Krystyna Maciejewska, Irena Gałązka (występująca wówczas jako Rena Gray), Tadeusz Woźniakowski, Nina Urbano. Jednak to wielkie życie artystyczne nie okazało się tak wspaniałe, jak sobie wyobrażali. Kiepskie wynagrodzenie, fatalne warunki bytowe, obyczaje panujące w „trasie” i żadnych szans na zagraniczne turnee spowodowały, że kolejno zaczęli wycofywać się z zespołu.

Zespół stanowili:

Tadeusz Bratus – gitara, śpiew. Kier. Muzyczny, kompozytor i autor większości tekstów zespołu.

Marek Królikowski – gitara basowa, śpiew

Jan Marondel – gitara rytmiczna, śpiew

Zbigniew Staniś – gitara rytmiczna, ocal

Gustaw Dobner – perkusja (I skład)

Karol Kulosa – perkusja (II skład)

Henryk “Mary” Maruszczyk – perkusja (III skład)

Wiesław Bratus – klawisze

Lider zespołu Tadeusz Bratus został zawodowym muzykiem, Jan Marondel do końca życia pozostał wierny elektronice pracując jako automatyk w Elektrowni “Blachownia”. Marek Królikowski zajął się biznesem. Zbigniew Staniś wraz z żoną Danutą prowadzą Osiedlowy Dom Kultury KOMES, za również założycielami i menadżerami Zespołu Pieśni Tańca „Komes”. Wiesław Bratus prowadził chór parafialny w Koźlu oraz Chór Mniejszości Niemieckiej w Kłodnicy. Był również „nadwornym muzykiem” w Urzędzie Stanu Cywilnego. Pierwszy perkusista zespołu wyprowadził się z Kędzierzyna. Prowadzi rodzinny biznes. Drugi Karol Kulosa wyemigrował do Niemiec.

Nasze drogi się rozeszły – mówią członkowie zespołu – co jednak wcale nie znaczy, że one się nie zejdą. I znowu razem zagramy.

Zobacz galerię zdjęć z albumu Tarantów


Ludwig Niemas z WEGATONÓW uzupelnił informację o TATANTACH:

— Dwóch członków zespołu TARANTY przyczyniło się głównie do sukcesów w propagowaniu muzyki „na Polskę” z kędzierzyńskiego środowiska. Bezdyskusyjne są tutaj zalety niezwykle utalentowanego muzycznie Tadzia Bratusa, którego skromność w tamtych czasach wskazywała, że dla niego nie liczyła się sława i pieniądze. Muzyka, jej zawartość i doskonale wyważona w niej aranżacja każdego instrumentu były dla niego najważniejsze. Drugim był Zbyszek Staniś. Jego czysty, dźwięczny i silny głos, pozbawiony jakiegokolwiek falszywego tonu, zaskakiwał każdego. On również pokazywał swoją skromność i często, z uśmiechem, dawał innym do zrozumienia, że poza śpiewaniem było w jego życiu jeszcze coś ważnego, za czym tęsknił i też kochał. To był taniec… Uważam, że ci dwaj zaslugują na największe wyróżnienie za jakość muzyki TARANTÓW.

 

Jeśli zainteresował Cię ten artykuł wyślij Like, a jeśli jeszcze umiesz pisać, skomentuj na Facebooku.
Share on Facebook
Facebook

Opublikowano dnia: 25.10.2013 | przez: procomgra | Kategoria: Biografie, Historia

4 Comments

  1. Waldek Więckiewicz napisał(a):

    Zbyszku, czytając Twoje wspomnienia nie można dodać naszych odczuć. Cała młodzież z Kedzierzyna i nie tylko, z uwagą sledziła poczynania naszych zespołów. Dodać należy że wszyscy znaliśmy się doskonale. Wegatony, Taranty, Harnasie i inne zespoły. Byliśmy w końcu chłopakami z Kędzierzyna. Ja grałem dosyć długo w Blachowni ze Staszkiem Niemcem, lecz muszę przyznać że wymienione zespoły to była “wyższa półka”. Chyba się Romek Budny nie obrazi. Były też chwile że grywaliśmy w różnych składach na tzw.chałturach. Lusiek bardzo fajnie opisuje tamte czasy, szkoda tylko że tak wcześnie wycofał się ze śpiewania. Pamiętam jego brawurowe wykonanie piosenki “Merylou”. Dziewczyny szalały. Zachęcam dawnych kolegów do wspomnień.

  2. Ludwig Niemas napisał(a):

    NIEZAPOMNIANE WSPOMNIENIE

    Chciałbym podzielić się moimi wrażeniami z koncertu zespołu TARANTY, który odbył się w lecie 1969 roku w Domu Kultury „Chemik” w Kędzierzynie, ale – zanim to opowiem – muszę wpierw opisać, jak do tego doszło.

    Pracowałem wtedy w Zakładach Chemicznych „Blachownia”, a po pracy byłem zajęty jedynie rodziną i aktywnym sportem (siatkówką), nie mając czasu na życie kulturalne i nie wiedząc o nim wiele. Któregoś dnia spotkałem w mieście Heńka Pellę, od którego się dowiedziałem, że on też był zatrudniony w ZCh „Blachownia”, w laboratorium, które mieściło się tuż obok budynku, w którym pracowałem.
    Zaczęliśmy się odwiedzać podczas pracy, aby od czasu do czasu porozmawiać i niekiedy opowiadać sobie nawet „kawały” (Heniek miał do tego wielki talent). On wymyślił dla mnie przekaz informacji, kiedy mógłbym do niego przyjść, dając mi znak przez otwarcie jednego z okien budynku laboratorium.

    Któregoś dnia otworzył okno, więc do niego poszedłem, ale nie mogłem go znaleźć, podobnie jak nasz wspólny przyjaciel, Irek (Ireneusz), pracujący z Heńkiem jako laborant, który też nie mógł go nigdzie znaleźć. Zawiedziony, wróciłem do biura, ale wkrótce otrzymałem od Heńka telefon. Przepraszał mnie, że nie mógł się ze mną spotkać, ponieważ był „uwięziony” w szatni damskiej, w której zawsze otwierał okno jako znak, że mogliśmy się zobaczyć. Gdy już otworzył to okno, do szatni weszły dwie rozmawiające ze sobą młode laborantki. Jedna z nich opowiadała drugiej, jakie miała w nocy przeżycia ze swoim mężem. Heniek schował się za szafkami z ubraniami i bał się wyjść, aby one nie wiedziały, że on był w ich szatni i że usłyszał tę bardzo interesującą historię współżycia cielesnego jednej z tych kobiet… Wreszcie mnie spytał, czy nie zechciałbym iść z nim i z innymi przyjaciółmi na koncert zespołu TARANTY i czy on miał mi kupić bilet wstępu w przedsprzedaży, ponieważ te bilety były „rozchwytywane”.

    Po kilku dniach spotkaliśmy się przed DK „Chemik”, gdzie zebrała się grupa naszych przyjaciół, z którymi zawsze chodziliśmy na jakieś koncerty lub oglądać jakiś dobry film. Nasze miejsca były zawsze na balkonie w tylnym rzędzie.

    Gdy zajęliśmy miejsca i światła w sali widowiskowej zostały przyciemnione, wtedy usłyszeliśmy nagle niesamowicie głośny start koncertu zespołu TARANTY.
    DK „Chemik” zadrżał, a każdy z nas dostał „gęsiej skórki”. To było „coś” (!)
    Kurtyna się otworzyła i na granatowym tle sceny ujrzeliśmy znanych nam młodzieńców, którzy, ubrani kontrastowo do tła sceny w białe garnitury, poruszali się rytmicznie w taktach muzyki.
    Nagłośnienie dźwięku przy pomocy aparatury, którą Wiesiek przywiózł zza granicy, robiło tak wielkie wrażenie, że zaraz się „przeniosłem” w inny świat…

    Nie wszyscy wiedzą, że Wiesiek — po zakończeniu istnienia zespołu WEGATONY — wyjechał wkrótce do Szwajcarii, gdzie grał na kontrabasie w Cyrku braci KNIE. Ten cyrk, założony w 1919 roku, był i jest najwiekszy w Szwajcarii, a nawet w Europie…
    Za zarobione tam pieniądze, Wiesiek zakupił aparaturę DYNACORD, cztery mikrofony BAYER oraz samochód osobowy VAUXHALL „VICTORIA”, który był bardzo długi, szeroki, niski i w białym kolorze.
    Pamiętam, że Wiesiek jechał kiedyś tym samochodem na ulicy Grunwaldzkiej i nie mógł się z nim zmieścić na ostrym zakręcie przy połączeniu tej ulicy z ulicą Kościelną. Wtedy ulice w Kędzierzynie były bardzo wąskie…

    Wracając do koncertu, muszę dodać, że zespół TARANTY wystąpił w DK „Chemik” po zdobyciu Srebrnego Pierścienia na festiwalu w Kołobrzegu. Pewność zachowania na scenie ukazała nam wysoki profesjonalizm młodych muzyków. Ich wykonanie było „czyste” i „przejrzyste”, chociaż — według mnie — organy Wieśka dominowały za bardzo nad innymi instrumentami, to znaczy, że były nieco za głośne.
    Upajałem się każdym utworem, który był śpiewany, ponieważ aranżacja muzyczna była wspaniale „dopieszczona”. To była niewątpliwie zasługa Tadzia, który miał już wtedy doskonały „smak” przekazywania muzyki. Dzisiaj — z racji zdobytego doświadczenia —jest on z pewnością o wiele lepszy.
    Zbyszek i Tadziu śpiewali „pierwsze” głosy, a gdy któryś z nich śpiewał solo sam, wtedy Janek, Marek i któryś z „pierwszych” głosów śpiewali w chórku. Wykonanie tych utworów było piękne i dawało odczucie wielkiej satysfakcji, ale jeden z nich utkwił mi najbardziej w pamięci.

    To był znany utwór „Kalinka”, śpiewany przez Zbyszka w oryginalnym języku rosyjskim. Każdy z nas chyba zna ten utwór, ale w wydaniu zespołu TARANTY był on czymś niespotykanym. To robiła przede wszystkim aparatura zespołu, która umożliwiała wykonanie różnego rodzaju echa…
    Wiemy, że ten utwór zaczyna się słowem „Kalinka”, które powtarza się wiele razy podczas śpiewania. Podejrzewam, że właśnie to słowo, podzielone przez wykonawców na sylaby, z echem, robiło „piorunujące” wrażenie na słuchaczach.
    Efekt czystego śpiewu z echem: KA-aaaaa LIN-nnnnn KA-aaaaa… przeniósł nas wszystkich w nieznane wtedy techniczne możliwości manipulowania dźwiękiem, co zespół TARANTY doskonale opanował.
    Po chwili Zbyszek przechodził często na wyższe „piętra” śpiewu, zawodząc, co jest w tym utworze charakterystyczne, i dając z echem pełnię doskonałości. Częsta zmiana tempa śpiewania i natężenia pierwszego głosu oraz chórku oddawała perfekcję całości.
    Słyszałem ten utwór w wykonaniu kilku słynnych chórów rosyjskich, z których najlepszy był dla mnie w wykonaniu Chóru Aleksandrowa, ale w sumie to nie było to, co ci młodzieńcy zaprezentowali.
    Nie zapomnijmy, że wszystko w wykonaniu zespołu TARANTY odbywało się z potężnym nagłośnieniem dźwięku, „wzmacniającym” wrażenia, oraz z drżeniem budynku DK „Chemik”.

    Nie pamiętam wiele, jak opuściłem salę widowiskową i czy rozmawialiśmy jeszcze w grupie na schodach przed DK „Chemik” o koncercie, ponieważ byłem wyraźnie „trzaśnięty”.
    Mimo że w swoim życiu widziałem i słyszałem wiele koncertów różnych wykonawców światowej sławy, poznając ich doskonałość, „Kalinka” w wykonaniu zespołu TARANTY nie może „odejść” z moich wspomnień, ponieważ należy do tych doskonałości.

    Hej TARANTY !
    Po wielu latach chcę Wam podziękować za to przeżycie, co niniejszym czynię, ponieważ rzeczywiście oddaliście nie tylko mnie, ale i wielu innym, piękno muzyki, które łączy i wiąże narody.

    Ludwig

    • Zbigniew napisał(a):

      Ludwiku ! przeczytałem Twoje wspomnienia o Tarantach z ogromnym wzruszeniem. Do tej chwili nie byłem świadom, że to co graliśmy mogło wywołać w tamtych latach w słuchaczach tak niezapomniane wrażenia. To co robiliśmy z chłopakami z zespołu uważaliśmy za normalne. Pasja muzykowania spychała na dalszy plan nasze życie osobiste, szkołę, nasze obowiązki domowe. Rodzice z nami też nie mieli lekko. Pomimo systematycznych perturbacji ze szkołą i napominaniem rodziców, to jednak Oni byli dla nas wyjątkowo wyrozumiali. Patrzyli na nasze zajęcia, na nasze big bitowanie bardzo spolegliwie. Nie krytykowali nas. Mieliśmy swobodę w tym co robiliśmy. Na swój sposób, naszą zabawę w muzykę akceptowali. Kiedy wychodziłem z próby z bólem gardła po śpiewaniu kilka godzin falsetem, to już myślami byłem na kolejnej próbie. Zastanawiałem się czy będziemy mogli wejść do świetlicy, czy portier nas wpuści. Faktem jest, że nam było szkoda każdej chwili nie spędzonej na próbie. Wiedzieliśmy, że nasza muzyka może się podobać, ale nie byliśmy świadomi, że może wywołać u słuchaczy jakieś dodatkowe emocje. Po latach moja obecna żona wspomina dzień kiedy z koleżanką była na gitariadzie na koncercie Tarantów. Pamiętała wszystkich chłopaków, ale na mnie nie zwróciła uwagi, nie wyróżniałem się niczym szczególnym oprócz tego, że grałem na czerwonej gitarze. Nie byłem szczególnie urodziwy, ale z tym piętnem przyszło mi żyć do chwili obecnej. No cóż !
      Pamiętam czasy kiedy cokolwiek zaczynałem brzdąkać na gitarze, którą mój brat gdzieś znalazł na śmietniku, to dowiedziałem się, że w Spółdzielni Twórczość powstał zespół o nazwie Wegatony. Ponieważ znałem Bronka Łosia ze wspólnego podwórka, to pewnego razu będąc u niego z wizytą, Bronek pokazał mi gitarę basową Wegaka. Kiedy pozwolił mi jej dotknąć przez ręcznik, poczułem się jak w niebie. Wrażenie nie do opisania. Pamiętam dla mnie była bardzo ciężka, ale jakże wspaniała!
      Odłożyłem ją do futerału z wypiekami na twarzy. Pomyślałem, czy kiedykolwiek będę mógł mieć taką gitarę na własność?! Wkrótce po tym moja mama kupiła bratu gitarę czeską Jolanę, a następnie po roku taką samą gitarę kupiła dla mnie. Pamiętam, że zaprosiłeś nas do siebie, nie wiem kto wtedy był ze mną u Ciebie w domu, ale pokazałeś nam swoje płyty długogrające, specjalne ściereczki do płyt i mówiłeś o zespołach, których mogliśmy przez chwilę posłuchać, było to fascynujące, niezapomniane. Żyłem w świecie marzeń. Bieda w domu uniemożliwiała na spełnienie moich oczekiwań. Jak posłuchałem Wegatonów na jednej z imprez w DK”Chemik” to dla mnie był to koncert czysto zawodowy. Pomimo wielu braków sprzętowych staraliśmy się zagrać najlepiej jak umieliśmy. Staraliśmy się być lepsi od wszystkich kędzierzyńskich ówczesnych zespołów pomimo swoich totalnych braków. Ja wtedy to znałem zaledwie kilka akordów tzw. septymowych, durowych i molowych.
      To właśnie dzięki mojej gitarze Jolanie, którą Marek Królikowski wypatrzył u mojego brata, rozpocząłem przygodę z muzyką. Im nie chodziło wtedy o mnie, o mój tzw. talent, ale właśnie o gitarę, z którą miałem przychodzić na próby. Oni mieli z niej korzystać, a ja miałem jej pilnować aby jej się nic nie stało. Ponieważ nie zgodziłem się, chcąc nie chcąc, stałem się członkiem zespołu. Cdn.

  3. Irena Gałązka (vel Rena Gray) napisał(a):

    Jest mi bardzo milutko ze tak zacne grono pamięta o mnie 🙂 w tak dalekim zakątku kraju …szalenie sympatycznie wspominam współprace z bardzo sympatycznymi muzykami i kolegami ..Ja początkująca wokalistka z zawodowcami ..to było przeżycie !…..wiele się od nich nauczyłam co zaowocowało w mojej dalszej “karierze” zawodowej z Januszem Gniatkowskim i Krysią Maciejewską… Wraz z moim mężem utworzyliśmy grupę Pop Tragap i przez lata wyjeżdżaliśmy na kontrakty zagraniczne .. .szkoda że niewiele zdziałałam muzycznie w kraju ale takie były czasy ..jak we wspomnieniach na waszej stronie. Śpiewam do dziś, muzykę łatwą lekką i przyjemną ..nieskomplikowany jazz:)..Z ogromną przyjemnością zaśpiewałabym z moimi Kolegami Tarantami. Wszystko przed nami:) obejrzałam stronę ..bardzo miłe wspomnienia ..ze zdjęć to Zbyszek rozpoznawalny 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.

TŁUMACZENIE Google»
%d bloggers like this:

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij