Opublikowano dnia: | przez: | Kategoria: Forum

Gitariada 40 – Forum
23 października 2013
Pokaż wszystko

Fakty i wspomnienia.

Dyskusja na temat rozwoju kultury muzycznej w naszym mieście.

30 Comments

  1. Ludwig Niemas pisze:

    Bieda

    Muzyka i taniec idą w parze od początku wyrażania przez człowieka swoich zdolności, a te zdolności były i nadal są najpierw spontanicznie ujmowane w melodii, a dopiero potem mogły być lub są uzupełniane jeszcze w słowa, oddając harmonię ich przeznaczenia.
    Właśnie te trzy nierozłączne elementy: melodia, słowa i ruchy lub nawet mowa ciała są wyrażeniem ludzkich cech, ludzkich tendencji oraz ludzkich uczuć w codzienności istnienia, oddając w większości miłość i tęsknotę, a nierzadko skargę i nadzieję. Po ich wyrażeniu następował w człowieku stan nasycenia duchowego oraz mimowolny stan oczekiwania na coś „lepszego”, ponieważ to wszystko rodziło się przede wszystkim w całkowitym ubóstwie, czyli w wielkiej biedzie.

    Kiedyś ta bieda zawsze towarzyszyła wędrującym pieśniarzom lub grupom muzyczno-tanecznym, dlatego że nie mieli stałego domu, żadnych posiadłości, jak również żadnych perspektyw na spędzanie życia w dobrobycie.
    Inaczej wyglądała sprawa muzyki i tańca wśród zamożnych lub bogatych, którzy nie byli tak uduchowieni, jak ci biedni, i którzy w lenistwie zadowalali się najczęściej dostatkiem, nie umiejąc wyrazić swoich uczuć i „kupując” wszystko za pieniądze lub za inne dobra materialne.

    Mało kto zastanawia się dzisiaj nad tym, że popularyzacja muzyki na całym świecie zaczęła się nie tak bardzo dawno temu. Powodem tego była wzmożona zdolność zdobywania przez ludzkość większej świadomości ogólnej, możliwość bezpiecznego przemieszczania się z jednego społeczeństwa do drugiego, aby przekazać muzykę, oraz pewność, że zrozumienie tej muzyki odbędzie się na oczekiwanym przez wykonawców poziomie. Gdy z czasem doszły jeszcze możliwości wzmacniania i regulowania natężenia wykonywanego dźwięku, jak też jego utrwalania lub zapisywania na różne sposoby, wtedy nastąpiła rzeczywista eksplozja przekazywania dźwięków (jak też i obrazów) wprost lub na odległość do indywidualnych jednostek ludzkich i do dowolnie zróżnicowanych wielkością grup społecznych.

    Tutaj nie możemy zapomnieć, że muzyka o przemawiającej do każdego wartości pochodziła od tych najbardziej biednych, od tych uduchowionych, z których serca wypływała najczęściej miłość i nadzieja. Ta muzyka zaczęła się rodzić wszędzie, na całym świecie, na początku XX-go wieku, a jej prawdziwy rozwój datował się po drugiej wojnie światowej. W boleśnie dotkniętych tą wojną krajach, w tym w Polsce, rozwój tej muzyki zapoczątkowały lata 60-te, co my, należąc do jej „pionierów”, bardzo dobrze pamiętamy, tak jak wszelkie trudności i ich pokonywanie, o których jest mowa powyżej.

    Wszyscy byliśmy wtedy bardzo biedni, wiedząc, że poziom „dostatku” w naszym kraju był wszędzie taki sam, chociaż niekiedy ze wzruszeniem spotykaliśmy skrajne przypadki, gdy jacyś rodzice nie mieli co zjeść i głodowali razem ze swoimi dziećmi. W takich rodzinach Bóg był zawsze na ich ustach, którego Łaska nie pozwoliła im odejść z tego świata. Nie byliśmy wtedy przygotowani do tego, aby im pomóc w jakiś sposób, ale tak rodziło się też w tamtych czasach nasze uduchowienie, czyli uduchowienie młodych ludzi, którzy za wszelką cenę chcieli zdobyć w życiu więcej niż ich rodzice, przypisując im nawet często nieudolność „zdobywania”.

    Pisząc i wspominając na stronie Retromuzyki, podobnie jak moi przyjaciele, wiem dobrze, że wszyscy poznaliśmy biedę na różne sposoby, co daje się od czasu do czasu odczuć pomiędzy wierszami przy czytaniu naszych wspomnień. Jestem pewny, że każdy z nas jest dumny, że miał możliwość poznać własne ubóstwo i że dotarł do jakiegoś dostatku, co byłoby niemożliwe bez pomocy Bożej. Ta zdobycz, to ogromne życiowe doświadczenie, czyni nas bogatszymi i zdolnymi do rozumienia myśli i postępowania innych ludzi z różnych generacji, aby im pomóc.

    Najgorszym i najbardziej smutnym jest jednak fakt, że niektórzy chcą się pokazać wobec innych z „najlepszej” strony, fałszując prawdę o biednym pochodzeniu swoich przodków. Zapatrzeni w swoje ciało, które wydaje się im najważniejsze w tym życiu, oni nie wiedzą, czym jest rzeczywiście „to najlepsze”, i nie zastanawiają się nad wartościami duchowymi i nad doświadczeniami, które przekazali im rodzice. Niestety, tak było, tak jest i tak pozostanie, dlatego że prawda jakby pokazuje innym ich „słabą stronę”, czyli ubóstwo, na drodze dążenia do wybicia się w jakimś społeczeństwie i do pokazania wokół, że są w czymś lepsi i silniejsi od innych… Tutaj uwidacznia się ich ciągła tendencja do imponowania innym, aby z tego czerpać własne korzyści. Ten chory świat pogrąża się w swoim skażeniu właśnie dzięki nim…

    Dla przeciwieństwa wspomnę tutaj dwie skromne postacie, które w wielkiej biedzie pojawiły się na polskiej i międzynarodowej scenie muzycznej, przybywając do Polski i będąc prowadzonymi przy pomocy Bożej na wyżyny wzorów do naśladowania dla wszystkich generacji. To byli Anna German i Czesław Niemen, którzy już nas opuścili, nie podnosząc nigdy dumnie swoich głów do góry.

    Wszystko jest dzisiaj tylko na pokaz, niestety. Rywalizacja między ludźmi w ukrywaniu prawdy o sobie jest demonstrowana na całym świecie, w każdej generacji, ponieważ wszystko jest spowodowane dążeniem do dostatku lub bogactwa materialnego, a wstyd przynależności do biedy w dalekiej lub niedalekiej przeszłości jest skrzętnie ukrywany, jak gdyby to była jakaś zaraza lub skaza w rodowodzie.

    Ludwig

  2. Ludwig Niemas pisze:

    JEDNEGO SERCA

    Mało kto z nas wspomina czasy matki z pokolenia międzywojennego, która pozostała sama z dzieckiem, ponieważ ojciec tego dziecka poległ na polu chwały. To dziecko nigdy nie poznało swego ojca, ale ono jest jeszcze przy życiu; ono jest jeszcze wśród nas… Rozglądnij się bacznie wokoło, a może wtedy je ujrzysz… Niestety, nie usłyszysz już jego szepcącej matki, która ze łzami w oczach wypowiadała:

    Jednego serca! tak mało, tak mało!
    Jednego serca trzeba mi na ziemi!

    Te przepiękne i jakże wymowne słowa oddają wielką tragedię przeszłości, którą wielu na świecie bardzo dobrze rozumie i zapamięta do końca swojego istnienia.

    Powyższe słowa, wzięte z cudownego sonetu Adama Asnyka, wydanego we Lwowie w „Poezye, Tom 1” w roku 1898, zostały przez większość z nas poznane dzięki Czesławowi Niemenowi (Wydrzyckiemu), który sam komponował muzykę do poezji i przekazywał nam w niezapomniany sposób.

    Interpretacja tych słów może być jednak jeszcze inna, gdy spojrzymy na ich dalszy ciąg. Nasze i młodsze pokolenia skojarzą te słowa z gwałtowną, ale skromną i czystą miłością do drugiej osoby, do „anioła”, za którym każdy tęskni bez względu na swój wiek. Ta miłość ma być „na wieki”, ma dać w pocałunku „nektar” szczęścia i ma pozwolić osiągnąć uczucie błogiego stanu „wniebowzięcia”.
    Tak ma się stać dzięki temu aniołowi, którego wzajemność jest jednak tylko ogromnym pragnieniem…

    Spójrz poniżej na całość sonetu i posłuchaj śpiewu Czesława. Rozpacz, wyrażona w jego melodii, oddaje kunszt zdolności tego wspaniałego muzyka. Wzrastające tonacje refrenu pomagają zrozumieć ból oddany w słowach, a zawodzenia za ostatnimi słowani tekstu, utrzymane w wysokiej tonacji, rozdzierają serce każdego, kto je zrozumiał, i z pewnością wywołują dreszcze.

    Kliknij tutaj https://www.youtube.com/watch?v=IJmg5_ROsJE aby mieć radość słuchania muzyki i śpiewu Czesława Niemena w wykonaniu z zespołami „ENIGMATIC” (instrumenty) i „ALIBABKI” (tło wokalne) z roku 1970.

    Jednego serca! tak mało, tak mało!
    Jednego serca trzeba mi na ziemi!
    Co by przy mojem miłością zadrżało:
    A byłbym cichym pomiędzy cichemi.

    Jednych ust trzeba! skąd bym wieczność całą
    Pił napój szczęścia ustami mojemi;
    I oczu dwoje, gdzie bym patrzał śmiało,
    Widząc się świętym pomiędzy świętemi.

    Jednego serca i rąk białych dwoje!
    Co by mi oczy zasłoniły moje,
    Bym zasnął słodko, marząc o aniele,

    Który mnie niesie w objęciach do nieba…
    Jednego serca! tak mało mi trzeba,
    A jednak widzę, że żądam — zawiele.

    ————————

    Jestem przekonany, że odświeżenie pamięci o Czesławie Niemenie, który był pochodnią polskiej muzyki rockowej na świecie, nie ujdzie uwadze wielbicieli tej strony. To jest „cukierek” dla każdego „retromana”.
    Nie zapomnijmy też, że hymn Retromuzyki „Czy nas jeszcze pamiętasz?” pochodzi od piosenki „Czy mnie jeszcze pamiętasz?” wykonanej przez Czesława Niemena po raz pierwszy na początku lat 60-tych.

    Ludwig

  3. Zbigniew pisze:

    Ludwig!
    W jednym z artykułów zaapelowałeś o konieczności przypomnienia postaci Pana Jana Mazurkiewicza. Otóż, w okresie mojej działalności w PDK-u w Koźlu, Pana Jana spotykałem niezbyt często. Spotykaliśmy się z chłopakami na próbach i od czasu do czasu przemknął korytarzem Pan dyrektor. Naturalnie zawsze elegancko ubrany, wyniosły i pachnący. Nie wiem dlaczego, ale jakoś odbierałem Go jako osobę nieprzystępną. W istocie tak nie było! Wtedy to ja miałem wrażenie. Więcej informacji na jego temat mieliśmy od Bronka, który był pracownikiem PDK-u, a naszym managerem. Z perspektywy czasu potwierdzam, że w okresie naszej działalności to grupa „Taranty” nie mogła narzekać na Pana Jana. Mieliśmy praktycznie wszystko i wszystkiego pod dostatkiem. Sale na zajęcia, sprzęt był systematycznie uzupełniany i dokupywany, autobus na wyjazdy o każdej porze dnia i nocy, nowe stroje, obsługę foto, akustyka itp.itd. My robiliśmy próby, występowaliśmy na konkursach i zwoziliśmy laury dla siebie i PDK-u. Występowaliśmy jako reprezentacja Kędzierzyna-Koźla. To się liczyło! Spotkania nasze z Panem kierownikiem Janem Mazurkiewiczem były sporadyczne. Powtórzę, mnie interesowała wyłącznie muzyka. Wiedziałem od Bronka, że kierownik pozwolił na to, czy na tamto, że możemy pojechać tam i tam, ok ! byłem Mu wdzięczny za to wszystko, ale ja myślałem w owym czasie zupełnie innymi kategoriami. Przy okazji muszę wspomnieć o naszym nowym poznanym w 1969 roku panu Januszu Kosińskim, późniejszym „opiekunie”, który nas „wycyckał” dokumentnie. Wtedy już podejrzewałem, że jego „bajerom” ulegliśmy nie tylko my, również Bronek i również Pan Jan Mazurkiewicz . Facet miał gadane, omamił nas wszystkich. Miało to naturalnie przełożenie na naszą późniejszą działalność, która skończyła się tak jak się skończyła.
    Trzeba tu wspomnieć również o Pani Janinie Pająk, kierowniku Wydziału Kultury Powiatowej Rady Narodowej, która bardzo przychylnym okiem spoglądała na działalność ówczesnych”szarpidrutów”. Po wielu latach, podczas spotkań towarzyskich, już jako prowadzący własną grupę artystyczną, często wspominaliśmy o tym co minęło, wymienialiśmy poglądy i uwagi. Wspomniała bardzo sympatycznie naszą działalność, i to co zrobiliśmy dla naszego miasta. Nie byłem nigdy świadom naszego wkładu w rozwój życia muzycznego dla Kędzierzyna. Z czasów tzw. „tarantowskich” pamiętam Ją kiedy była w składzie jury podczas jednej z gitariad kędzierzyńskich. Wtedy to doszło do drobnego incydentu w postaci opuszczenia sali przez jury, w składzie którego była Pani Janina z powodu zbyt głośnego grania bigbitowców. Była to krótka przerwa, ale była! Jury opuściło salę. Po chwili wrócili. To myśmy głośno nie grali. Myśmy mieli tylko 4 kolumny po 15 WAT każda plus perkusja. Głośno grali „Harnasie” i „Wegatony” ! W składzie ówczesnego jury również był Jan Jeński, dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej pan Szkolnicki, i o ile pamiętam dyrektor Domu Kultury „Chemik”, ale nie jestem pewien. Tak jak wcześniej wspominałem dla nas liczyła się muzyka, a kto co nam załatwił i jak, było dla nas naturalne i drugorzędne. Tak jak rozstanie się ze Spółdzielnią Inwalidów im.gen.K.Świerczewskiego, w której zaczynaliśmy swoją działalność. Odeszliśmy bez słowa podziękowania. Fatalnie!! Cały czas mam „kaca moralnego” z tego powodu, ale tak jak mówię, nie mieliśmy wtedy pełnej świadomości i nie potrafiliśmy w odpowiedni sposób dokonać oceny sytuacji i zdarzeń.
    Niestety, tego człowiek uczy się całe lata, i tak nie zawsze udaje mu się dokonać prawidłowej oceny rzeczywistości. Byliśmy młodzi i głuptasy! Mam nadzieję, że nasze spotkanie, które zorganizowałem w d.22 listopada 2013r. w ODK”Komes” i nasze wspominki o Tych wszystkich, którym tyle zawdzięczamy, pozwolą chociaż na odrobinę wybaczenia, nam prostym chłopakom z ulicy Grunwaldzkiej. Jeśli mogę Was teraz prosić o wybaczenie, to przepraszam w imieniu własnym i kolegów. Jak się spotkamy „tam”na tzw. zielonych łąkach muzycznych, to zapewne wiele kwestii tych wesołych i smutnych będziemy mogli przedyskutować. Zapewne „palniemy” małą „Gitariadę” dla wszystkich zebranych.
    Faktem jest, że wielu z naszych kolegów mogłoby napisać chociażby po kilka linijek swoich wspomnień, ale większość zdecydowana woli ewentualnie przeczytać coś o sobie, ale tylko same pochlebne opinie, albo w ogóle stwierdzają, że brak czasu lub nie potrafią pisać. Wydaje mi się, że wystarczy odrobina woli. Każdy niech napisze tak jak czuje, a to co zapisze pozostanie dla potomnych. Nie ważne, że nie stylistycznie i nie gramatycznie. Ja mam takie same problemy. Ważna jest treść przekazu i wspomnień. Koledzy piszcie, piszcie. My kiedyś odejdziemy, a nasi następcy powinni wiedzieć , że byli tacy a tacy ludzie w mieście którzy tworzyli dorobek kulturalny naszego grodu.

    • Ludwig /22.07.2018 pisze:

      Wracając od czasu do czasu do naszych wspomnień z młodości, czytam na stronie Retromuzyka.pl napisane przez nas słowa,

      Masz rację, Zbyszek, że nasze ‘spojrzenie’ na przeszłość zmieniło się z czasem całkowicie, stając się bardziej dojrzałym. Uwagi, które dotyczą opisanego przez Ciebie sposobu traktowania ‘równoległych’ do muzyki spraw organizacyjnych, mogłyby być bardzo pomocne dla młodych muzyków w dzisiejszych czasach.

      Niestety, nie wiem, czy ci młodzi muzycy są świadomi tego ogromnego wkładu pracy, jaki pochodzi od tych ‘drugorzędnych’, którzy umożliwiają im muzykowanie, ponieważ żaden z tych mlodych do dzisiaj nie zareagował pisemnie na Twoje słowa.

  4. Zbigniew pisze:

    Wiadomo, że zespół „TARANTY”powstał w 1965 roku z inicjatywy Tadeusza Bratusa, Marka Królikowskiego oraz Jaśka Marondla. W skład zespołu wchodził też Marian Bubak, który grał z nami przez kilkanaście miesięcy na śmiesznie brzmiących organach tzw. klawikordzie, który brzmiał tak, jakby ktoś grał na butelkach. Gustek Dobner -perkusista, mieszkał na ul.Powstańców Śląskich. Ja na swoje szczęście i nieszczęście, również mieszkałem na tej samej ulicy co pozostali. Wcześniej z pozostałymi kolegami znaliśmy się tylko przelotnie, mimo tego że wszyscy chodziliśmy do tej samej Szkoły Podstawowej nr 1 przy ul.Kościelnej. Właśnie w podstawówce zajęcia mieliśmy z przeuroczym Janem Jeńskim, który był lubianym przez wszystkich nauczycielem muzyki. W klasie III podstawówki zostałem namówiony przez kolegów aby się zapisać do chóru szkolnego prowadzonego przez pana Jeńskiego. Tak też się stało. Po kilku próbach jednak przekazał mi informację, że z powodu moich kłopotów słuchowych muszę jeszcze poczekać, inaczej mówiąc zrezygnował z moich usług wokalnych, czyli po prostu wywalił mnie. Żartując sobie, wtedy nie poznał się na moim wrodzonym talencie. No cóż, musiałem przełknąć pigułkę goryczy. Ale w IV klasie podstawówki jako starsze już pacholęcie, wyrzucony ze szkolnego chóru, rozpocząłem naukę gry na akordeonie u pana Henryka Bratusa, który był znamienitym akordeonistą. Uczyłem się u niego przez 1,5 roku. Przegrałem Kulpowicza, a następnie Orzechowskiego, szkoły gry na akordeon. Po przerobieniu tego materiału pan Henryk uznał, że powinienem sobie już poradzić z innym materiałem akordeonowym. Ale tak nie było. Brakowało mi tzw. „podpowiadacza”. Przecież ja dopiero co „liznąłem” muzyki.
    Później dowiedziałem się, że to jest ojciec Tadeusza. Pan Henryk był moim akordeonowym guru, którego lubiłem słuchać. Jego technika i biegłość gry na akordeonie była dla mnie zachętą do systematycznych wielogodzinnych i wytrwałych ćwiczeń.
    W piątej klasie dostąpiłem zaszczytu grania wraz ze szkolnym zespołem mandolinistów solówek akordeonowych takich jak” Polka po zagonach”, ” Szabasówka”. Wspomnę, że tych „koncertówek” nauczył mnie właśnie pan Henryk.
    Aranżacje na zespół mandolinistów i akordeon opracował naturalnie pan Jeński. I tak oto, to był mój pierwszy kontakt z orkiestrą i pierwszy solowy występ.
    Na wszystkich konkursach gdzie zespół mandolinistów się pojawiał, wszędzie zdobywał pierwsze miejsca. SP 1 była górą. Przez chwilę grałem też na kontrabasie w tymże zespole. Było to moje kolejne doświadczenie. A tak to w ogóle to się tego instrumentu wstydziłem. Takie wielkie skrzypce, toż to dla mnie była ujma, wstyd.
    Pamiętam jak mieliśmy występ w SP 7 to moi młodsi koledzy mi go nieśli. Ja im powiedziałem, że muszę pobiec po coś do domu i przybiegnę zaraz za nimi. Chodziło mi o to , że nie chciałem się pokazać z takim instrumentem- brzydactwem! Po przyjściu do SP7 ze zgrozą zauważyłem, że cały podstrunnik ” taka czarna listwa hebanowa” znajdująca się pod strunami na gryfie jest wyrwana. Jak tu grać! Nic innego nie mogłem wymyślić na prędce, więc wyjąłem sznurówkę z buta i obwiązałem podstrunnik z gryfem , aby jakoś się trzymało. Dumny ze swojego pomysłu i blady ze strachu jakoś tam zagrałem. Impreza się odbyła.
    W tym czasie to ja nuty troszkę znałem, ale nie znałem klucza basowego. Wyciąg nutowy na kontrabas napisany przez pana Janka stał przede mną na pulpicie, a nuty których nie rozumiałem czyli tych w kluczu basowym, migały mi przed oczami.
    Grałem, ale i tak nie wiedziałem co gram, czy dobrze czy źle, ale zagrałem. Coś tam jednak wydudniłem. Po występie nikt nie wnosił żadnych pretensji, więc uznałem, że swoją robotę zrobiłem dobrze,
    nie będąc jednak całkowicie przekonanym co swoich umiejętności muzycznych na kontrabasie i swojego artyzmu. Czułem, że jednak jest coś nie tak! To był kolejny epizod artystyczny w podstawówce.
    Jakoś udało mi się skończyć szkołę podstawową, ale muzyka ciągle za mną chodziła. Sumując, najpierw był akordeon, kontrabas, a następnie gitara. I tak zaczął się okres fascynacji gitarą. Gitara na której postanowiłem nauczyć się grać. Ból palców, drętwienie nadgarstków lewej i prawej ręki, pojawiające się zniechęcenie i pytanie, po co mi to wszystko!? Jednak chęć muzykowania, upór, cierpliwość jak i chęć poznania czegoś nowego sprawiały, że szło mi coraz lepiej.
    Ludzie, którzy nas otaczali umożliwiali nam wzbogacanie i rozwijanie naszych pasji muzycznych. I tak jak wcześniej pisałem właśnie w zespole „Taranty” spotkałem pana Alfreda, który był naszym pierwszym profesjonalnym instruktorem muzycznym. Był osobą, która próbowała nas uwrażliwić na dynamikę gry, harmonię, grę zespołową, śpiew wielogłosowy. Próbował nas „zarazić” muzyką ludową, ale graną big bitowo. Niestety, w pierwszej chwili ta muzyka nie przypadła nam do gustu.Ta muzyka, która jak się później okazało, mogła nam przynieść sukces. My w tym czasie nie skorzystaliśmy z j propozycji. Pół roku później pojawiła się słynna grupa „NO TO CO” i to ona zawojowała rynek muzyczny w Polsce. My mogliśmy tylko wtedy słuchać ich płyt.
    Pan Alfred Willim namówił nas na wspólne muzykowanie z orkiestrą filharmoniczną i chórem Państwowej Szkoły Muzycznej w Kędzierzynie. Pamiętam jak Pan Alfred przyniósł nam partyturę pn. Suita Powstań Śląskich, którą mieliśmy wykonać z orkiestrą. Boże! my big bitowcy i filharmonia! Toż to było coś strasznego. Ja i część kolegów wtedy nie wiele wiedzieliśmy o tzw. akordach zmniejszonych, zwiększonych itp. Wszystkiego musieliśmy się uczyć na gorąco. Jedynie Tadziu, który miał ukończoną szkołę muzyczną I stopnia w klasie fortepianu, dawał sobie radę z tym materiałem.
    Trzeba wspomnieć, że część rodziny Tadzia była muzykująca. Brat Tadeusza Wiesław, uczył się wtedy gry na kontrabasie w średniej szkole muzycznej w Opolu.
    Zapamiętałem go jak pewnego zimowego popołudnia, spotkałem go na ulicy Grunwaldzkiej „targającego” jakiś olbrzymi instrument / to był kontrabas / często przystającego i chuchającego w zmarznięte dłonie. Od dworca PKP do jego domu było z 3 km. Wiesiu grał też na pianinie. W późniejszym okresie tę umiejętność wykorzystał do gry na organach w „Tarantach”. Wtedy na ulicy, zimowego popołudnia jeszcze nie wiedziałem, że nasze drogi się spotkają.
    Wspominając jeszcze pana Alfreda trzeba powiedzieć, że to właśnie dzięki niemu zagraliśmy jeden z pierwszych ważnych moim zdaniem tzw. koncertów w Szkole Pielęgniarskiej, która się wtedy mieściła przy ul. Anny w Koźlu. Sukces olbrzymi. Piski, ochy i achy dziewcząt-przyszłych pielęgniarek. To było maksymalne zaskoczenie. Pisanie autografów na rękach dziewcząt-pielęgniarek, rozdawanie adresów itp. Tego się nie da opisać, co wtedy czuliśmy. Duma nas rozpierała!
    Przypomniałem swoich pierwszych nauczycielach muzyki. Z panem Jeńskim nasze drogi ponownie się zeszły przy okazji powoływania zespołu pieśni i tańca w Technikum Chemicznym w Sławięcicach.
    Ale o tym później, w następnym odcinku.

    • Waldek Więckiewicz pisze:

      Zbyszku pisz dalej. Wszyscy wiemy że Ty bezpośrednio maczałeś palce w tym „biznesie” i Twoje relacje są z pierwszej ręki. Dlatego są ważne dla nas wszystkich. Co z tego że znaliśmy się doskonale, ale nie wszystko mogliśmy wiedzieć. Czekamy na więcej.

  5. Dzisiaj swoje urodziny obchodzi Janusz Markiewicz bardzo znana i lubiana postać sceny muzycznej w Kędzierzynie Koźlu.

    Janusz!
    Wszystkiego najlepszego.
    S T O LA T ! ! !

    zespół redakcyjny retromuzyka.pl

    • Zbigniew pisze:

      Januszu, wszystkiego najlepszego.Sto lat w zdrowiu, poczucia humoru i wiecznego uśmiechu, życzy Zbigniew z Danutą z domu Staniś

    • Waldek Więckiewicz pisze:

      Do życzeń przyłącza się kolega z pogorzelca, Waldek
      !00 lat pomyślności.

  6. Ludwig Niemas pisze:

    JAN MAZURKIEWICZ

    Zaczynając temat Jana Mazurkiewicza, z bólem stwierdzam, że ta „wielka” postać zasłużonego przyjaciela młodzieży w powiecie kozielskim, została tylko jeden raz wspomniana na stronach „Retromuzyki”.
    Dziękuję, Grzegorz, że wymieniłeś jego nazwisko przy historii zespołu KONTURY.
    A gdzie są inni, którzy wiedzą, ile temu człowiekowi zawdzięczają?

    Jan Mazurkiewicz był kierownikiem Powiatowego Domu Kultury w Koźlu. Nie znałem go w ogóle w czasach, gdy muzykowałem, ale gdy go poznałem na początku lat 70-tych, byłem wielce zaszczycony, że on zaliczył mnie do grona swoich bliskich przyjaciół.

    To był starszy pan, dbający o swój wygląd, zawsze ubrany w garnitur, spokojny i z uśmiechem na twarzy. Chyba każdy traktował go jak ojca, ponieważ jego chęć niesienia ojcowskiej pomocy oraz okazywanie serca dla młodych ludzi były niespotykane.
    Przypominam sobie, że kiedyś obaj staliśmy przed PDK i młodzież zbliżyła się do drzwi wejściowych, wahając się, czy wejść do środka. Wśród nich byli też Cyganie, których wszędzie traktowano jako zło konieczne. Jan szerokim gestem zaprosił wszystkich do wejścia i otworzył im drzwi. W środku miała się odbyć jakaś impreza.
    Spotykałem go często przez pewien czas, aby delektować się jego wypowiedziami i aby odczuwać jego entuzjazm istnienia dla innych. Jego oddanie dla młodzieży było dla mnie najpierw zaskakujące, a potem zaakceptowałem jego spojrzenie na temat niesienia pomocy dla wałęsających się po ulicach młodych ludzi. On chciał im za wszelką cenę pomóc, chciał dla nich organizować cokolwiek, aby odciągnąć ich od nudy, od przestępczych skłonności i od degeneracji charakterów. Podobne nastawienie miał dla muzykujących, twierdząc, że ta młoda generacja była przyszłością kultury społeczeństwa. Od personelu PDK dowiedziałem się wtedy, że każdy zwracał się do Jana nawet z najdrobniejszymi, prywatnymi problemami, wiedząc, że zawsze otrzyma od niego pomoc.

    Dlatego poruszam tutaj temat Jana Mazurkiewicza, aby w ten sposób przypomnieć Wam tę postać, której z pewnością zawdzięczacie wiele. Proszę, o ile jest to możliwe, napiszcie tutaj kilka słów, podzielcie się ze wszystkimi Waszymi przeżyciami z tym człowiekiem. Mam nadzieję, że Zbigniew zbierze Wasze wypowiedzi do jednego artykułu i z pomocą Zygmunta wstawi je do historii myzyki na „Retromuzyce”.

    Zwracam się do Waldka Ziemkowskiego w Szwecji z prośbą, aby też napisał kilka słów o Janie, ponieważ znali się z pewnością bardzo dobrze.
    Zwracam się do Bronka Pałysa, aby opisał w skrócie swoją współpracę z Janem w PDK. To mogą być najlepsze informacje o Jana tendencjach i jego życiu dla innych.
    Zwracam się do wszystkich zespołów muzycznych, które miały kontakt z Janem. Proszę, piszcie indywidualnie, żeby Wasze słowa ukazały, ile ziemia kozielska zawdzięcza temu skromnemu i chyba zapomnianemu przyjacielowi.

    Dziękuję Wam z góry w imieniu tej zasłużonej postaci.
    Ludwig

  7. Ludwig Niemas pisze:

    MUSZLA KONCERTOWA w Koźlu

    Ostatnio oglądałem zdjęcie muszli koncerowej w parku kozielskim, które jest dołączone do naszych zdjęć z przeszłości. Jestem zaskoczony jej stanem. To mnie skłoniło, aby otworzyć program Google Earth w internecie i spojrzeć na tę muszlę „z góry”. Tam znalazłem trzy zdjęcia tej muszli, wykonane przez Krzysztofa A. Kubickiego i opisane: „pamiętam czasy, gdy się coś tutaj działo”. Te dobrze wykonane zdjęcia pokazują coś strasznego. To jest ZGROZA!!!

    Nie rozumiem władz miasta Kędzierzyna-Koźla, którym jest ten obiekt całkowicie obojętny.
    Czy miasto K-K ma aż tak wiele obiektów tego typu, że ignoruje znaczenie takiego miejsca?

    Kiedyś w Kędzierzynie było podobne miejsce, ale nie muszla koncertowa, lecz buda taneczno-koncertowa, która znajdowała się na wzgórku w parku pomiędzy DK „Chemik” a murem, odgradającym posiadłość Szpitala Miejskiego. Tam nie było żadnych miejsc siedzących dla publiczności, tak jak przy muszli koncertowej w Koźlu, ale za to był kiosk z piwem przy narożniku muru szpitalego przy ul Świerczewskiego (w tym kiosku było doskonałe piwo „Porter” z 9% alkoholu). Tej budy już od dawna nie ma, a ja myślę o następnych wydarzeniach, organizowanych „na zewnątrz” przez team „Retromuzyki”.

    Nie mogę też pojąć, że nikt z Was, uczestników sceny muzycznej w K-K, nie reaguje na tego rodzaju profanację miejsc kultury.

    Proszę Was wszystkich (!!!), którzy mieliście możliwość muzykowania w tej muszli, o Waszą wypowiedź, o Wasze wspomnienia, aby zebrać dokumentację i zwrócić się do miejskich władz w K-K o ratowanie tego objektu.

    Hej TARANTY, Tadziu, Zbyszek i Marek, dołączcie się do tej akcji i napiszcie Waszą opinię, każdy osobno. Zwracam się też do Ciebie Bronek. Pracowałeś w PDK w Koźlu i z pewnością możesz dodać kilka ważnych słów na ten temat.
    Hej KONTURY, a szczególnie Grzegorz, proszę każdego Was, dołączcie się do tej akcji.
    To dotyczy też innych zespołów, których, przepraszam, nie wymieniłem. Proszę Was o wsparcie.

    Zbigniew, z racji prowadzenia strony „Retromuzyka”, będzie mieć możliwość zebrania Waszych wypowiedzi, których siła wymowy będzie oczywista.

    Jestem pewny, że zespół KARAWANA, który jest aktywny, też się dołączy do tej akcji. Już widzę w wyobraźni tych muzyków, koncertujących w odnowionej i dumnie się prezentującej muszli.

    Nadchodzi wiosna 2014, dlatego czas sprzyja, aby zainicjować działania ze strony władz miejskich K-K.

    Dziękuję Wam za zrozumienie
    Ludwig

    • Ludwig Niemas pisze:

      Hi Edward,

      Minęło kilka dni od czasu, gdy napisałeś komentarz do Historii Big-Bitu w Koźlu – z lat 60/70, dodając, że masz wiele do napisania na temat „muszli kozielskiej”. Ja byłem taki głupi, że się od razu ucieszyłem z tej radosnej wiadomości i Tobie odpisałem, ale powoli „chłodzę się” świadomością, że Twoich słów nie można traktować poważnie.

      Jeśli jednak coś napiszesz i będzie to napisane „chaotycznie”, jak sam sądzisz, to i tak wszyscy będziemy bardzo zadowoleni, a dane o „muszli” się poszerzą.

      Pozdrawiam Cię serdecznie
      Ludwig

  8. Waldek Więckiewicz pisze:

    Jolu, jak można się kontaktować z Tobą? Franek, był moim serdecznym kolegą i on właśnie wtajemniczał mnie w arkana perkusji. Ostatnio się z nim widziałem w jego mieszkaniu w Chemiku.

  9. Córka Franciszka Podeszwa - Jola pisze:

    Z wielką przykrością zawiadamiam,że mój Tato zmarł 08.03.2013r. Na perkusji grał cały czas. Z wielką przyjemnością obejrzałam zdjęcia i jestem wdzięczna założycielowi tej strony za możliwość poznania kawałka życia mojego Taty.Dla mnie jest nadal całym światem i kocham go bardzo. Jeżeli ktoś mógłby się ze mną podzielić wspomnieniami o Franku byłabym bardzo wdzięczna bo jego odejście nadal mnie bardzo boli.Przepraszam za tak osobisty wpis ale wiem, że Państwo zrozumieją mój ból. Czekam na info tu lub adres mailowy :wacewicz@o2.pl. Pozdrawiam serdecznie 🙂 Jola

    • Zbigniew Kowalski pisze:

      Droga p.Jolu.
      Smutna wiadomość o Franiu z przed roku, bardzo mnie zaskoczyła. Proszę przyjąć wyrazy współczucia.
      Znałem tatę. To był fajny kolega i kompan muzycznej zabawy w Kędzierzynie Koźlu. Był jedną z ważniejszych postaci sceny muzycznej w Kędzierzynie Koźlu. Strona, którą stworzyliśmy to wyraz podziękowania ludziom takim jak on. Pragniemy aby jak najdłużej pozostawali w pamięci. Proszę zwrócić się do Ludwiga Niemasa. Jego wiedza o tamtych latach jest ogromna. Pozdrawiamy serdecznie.

      • Córka Franciszka Podeszwa - Jola pisze:

        Drogi p. Zbigniewie
        Bardzo serdecznie dziękuję za tak życzliwe słowa 🙂 Śmierć Taty również i mnie zaskoczyła bo był pełnym energii człowiekiem. Miał tylko 64 lata i tak naprawdę był cały czas młodym chłopakiem. Chyba muzycy tak mają 🙂 Są cały czas młodzi.To ojciec wyrywał mnie z Białegostoku na koncerty do Warszawy. Był tylko tel. dzień wcześniej,że idziemy na jakąś super ucztę muzyczną 🙂 Na perkusji grał do końca…to była jego miłość-muzyka.Poczytałam historię zespołu Vegatony…i już teraz wiem -zostałam skażona genetycznie.Stąd moja dozgonna miłość do dzieci kwiatów ha ha ha ha ha i muzyki. Nie każdy ma takie szczęście by móc z własnym ojcem słuchać The Doors, Led Zeppelin, Deep Purple….itd. W latach 80-tych sama śpiewałam w zespole -pewnie to dostałam w spadku po Tacie 🙂 Znowu pozwoliłam sobie na trochę prywaty. Panie Zbigniewie jak mam się skontaktować z p.Ludwigiem Niemasem? Pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie. Jola

  10. Zbigniew Kowalski pisze:

    W dniu dzisiejszym swoje 65 urodziny obchodzi Edward Kubiński. Czołowa postać kędzierzyńskiego big beatu.
    Edziu! Wszystkiego co najlepsze dla Ciebie.
    S T O L A T !!!

    Zbyszek i Zygmunt.

    • Edward pisze:

      Zbyszku i Zygmunt 🙂 Dzieki za zyczenia urodzinowe. Z ta „czolowa postacia … big beatu” to oczywiscie wielka przesada. Znajdzie sie kilku, kilkunastu lepszych ode mnie. Polaskotaliscie mnie mimo wszystko miluchno. Pozdrowienia :)))))

  11. Waldek Więckiewicz pisze:

    Dzisiaj umieścił kilka zdjęć Jurek Bąkowski. Pamiętamy go wszyscy jako wspaniałego perkusistę, oraz jako faceta z wielką klasą. Dla mnie zawsze był wzorem.

  12. Witam moich wspaniałych kolegów i muzyków z zespołu Taranty!
    Ciesze sie ze poprzez FB kontaktz p.Zbyszkiem Kowalskim moge Was spotkac ponownie chocby wirtualnie póki co 🙂
    Mam nadzieje ze nadarzy sie jeszcze okazja aby wspólnie przypomniec utwory ,które swego czasu gralismy na estradzie
    Serdecznie Was pozdrawiam i zycze muzycznego „power”-u i zdrówka
    pozdrawiam p.Zbyszka i gratuluje strony wspominkowej 🙂
    Irena Gałazka

  13. Waldek Więckiewicz pisze:

    Witam serdecznie. Nazywam się Waldemar Więckiewicz i jestem z Pogorzelca. Z wielką uwagą obejrzałem wszystkie informacje i prawie wszystkie nazwiska są mi bardzo dobrze znane. Z wieloma osobami znałem sie bardzo dobrze i wystepowałem jako perkusista. O nocnych rozmowach nie wspomnę. Brakuje tutaj wspaniałego człowieka Stanisława Niemca (ojciec Przemka), który był pierwszym kierownikiem DK Lech,wczesniej Klubu Fabrycznego, ja byłem pierwszym instruktorem K.O. Po mnie przyszedł Andrzej Szopinski. W naszym zespole grali: Staszek Niemiec – klawisze, Andrzej Brzeziński -Klawisze, Roman Budny, Józek Panic, Roman Sorek, Lucek Drążkiewicz, Staszek Rudawski, i wielu innych. Po śmierci Staszka Niemca wszystko się rozleciało. Ja wyjechałem z Kędzierzyna w 1975r. Jeżeli ktoś ma jakieś fotki z tamtego okresu, dobrze by było je umieścić. Czesto graliśmy w ośrodkach wczasowych Z Chemicznych Blachownia. Pozdrawiam serdecznie, Waldek Więckiewicz.

  14. Zbigniew Kowalski pisze:

    Jasiowi Olejnikowi!
    Z okazji urodzin wszystkiego, co najpiękniejsze.
    Żeby nigdy nie brakowało Ci dobrej zabawy i przyjaciół
    i żeby spełniły się wszystkie Twoje marzenia.

  15. Henryk pisze:

    Dzięki Ci Zbyszek za ten projekt. To nie tylko historia „muzyki naszego miasta”, to nasza młodość, nasze pierwsze kroki, nasze miłości, potknięcia i osiągnięcia. To też miejsce gdzie możemy ponownie się do siebie zbliżyć, na nowo poznać, wspierać się… Pozwoliłem sobie w związku z tym na kilka wspominek.
    KK lat 60-tych, 70-tych i 80-tych to porodówka wielu muzyków i kapel, w tym rockowych. W rodzinę tą, bo tak traktuję tych, których muzyka wciągnęła, wszedłem w końcówce lat sześćdziesiątych. Tamten okres obfitował wieloma centrami gdzie można było czynić (najpierw nieudolne) próby bratania się z instrumentem. PDK, RSM, Klub KOFAMY, Klub „Stary” w Blachowni, Klub na Korzonku, Stodoła przy PKP, Mikrus w Azotach później Zodiak, DK Chemik, Kaskada, itd. Patrząc na to można rzec, że dzisiaj w naszym mieście w tym temacie to prawie pustynia. Trudno więc dziwić się, że stąd poszło w świat wielu muzyków. Mój MIKRUS, bo tam zaczynaliśmy z Waldkiem Nowakiem i Ryśkiem Starczewskim swoją przygodę, to początki lat siedemdziesiątych. Numery Led Zeppelin, Deep Purple miały istotny wpływ na nasze poczynania. Jak to z nastolatkami, pasjonował nas raczej margines, underground, twórczość „podziemna”, często półamatorska, przełamująca rozmaite tabu estetyczne. Graliśmy numery raczej z poza zasięgu twórczości głównego nurtu. Bywało, że nasze zgłoszenia na różne przeglądy spotykały się z protestami głównych organizatorów. Dodam, że nie zawsze o treści tego co próbowaliśmy śpiewać chodziło, sama nazwa kapeli wywoływała konsternację; „Przedsiębiorstwo pogrzebowe”. Mikrus przyciągał młodzież wszelaką; zarówno tą z „dobrych domów” jak i ówczesne „dzieci kwiaty”. Grupy „hippisowskie”, czy aktywny tutaj ruch „pacyfistyczny” zapełniały Mikrusa kilka razy w tygodniu. Zdarzało się, że z klubu nie wychodziliśmy cały tydzień, to naprawdę był „nasz klub”, choć muszę wspomnieć też o paru spotkaniach z smutnymi panami w kwestii „obalenia ustroju” (hi, hi,…). Przypisany młodości bunt nie zamykał nas na to co w otoczeniu się działo. Zazdrościliśmy (dzisiaj to mogę powiedzieć) renomie TARANTÓW, zdolnościom braci Bratusów, Heńka Peli, Krystiana Bernata i wielu, wielu innych.

  16. Grzegorz Dźwigaj pisze:

    Witam serdecznie. Nazywam się Grzesiek Dźwigaj. Bardzo podoba mi się, że powstała właśnie taka strona poświęcona muzyce i muzykom z K-Koźla. Sam od kiedy pamiętam staram się cos tam robić może nie jest to na jakąś wielka skale ale gdzieś tam pomału coś się dzieje. W biografii jest opisany mój kolega Maciej Magoń i to właśnie z nim w wieku 16 lat zaczynaliśmy wspólną przygodę z komponowaniem, pisaniem piosenek. Powstała nasza pierwsza kapela pod nazwa „Galeon”. Nawet jest gdzieś jeszcze pierwsze nasze demo nagrane na kasecie w okropnej jakości ha ha. Do czego zmierzam. Jak by nie patrzeć impulsem który mnie ukierunkował wtedy jako młodego człowieka był mój ojciec i nie żyjący już pan Jan Marondel. Moj ojciec i pan Jasiu nie dosyć tego ze długo razem pracowali na jednym wydziale w elektrowni „Blachownia”, to znali się od młodych lat i dzielili wspólną pasję, jaką była muzyka. Z tym ze pan Jasiu był gitarzystą, zaś mój ojciec, nazwijmy to tak, był technicznym. Co ja za młodego nasłuchałem się o wzmacniaczach, głośnikach, nagłośnieniu do dzisiaj są wspomnienia i mam opcje że jak cos nawali mi w „piecu”, to mogę liczyć na ojca . Po co ja to pisze panu, a no po to, że naprawdę uważam ze zrobił pan kawal dobrej roboty, powołując te stronę do życia, bo jak by nie patrzeć jest to kawał naszej historii muzycznej z tamtych lat. Na pewno będę śledził wydarzenia i co się dzieje oraz będę starał się brać czynny udział w życiu tej strony internetowej. Pozdrawiam bardzo serdecznie.

  17. Krzysztof pisze:

    Zbyszku stworzyles wspanialy portal na wymiane wspomnien, szczegölnie dla naszej generacji. Wychowujac sie na Pogorzelcu nalezalo grac w hokeja na lodzie oraz chodzic do szkoly muzycznej (lodowisko bylo naprzeciwko szkoly). Z tego tez rejonu rekrutowala sie w wiekszosci druzyna hokejowa oraz wielu muzyköw. W taki sposöb zaczela sie röwniez moja przygoda muzyczna. Majac 14 lat bylem niesamowicie dumny mogac grac ze starszymi chlopakami w grupie Kennedh. Domem grupy byl co prawda PDK ale Mirek i Rysiek mieszkali na Moniuszki, Wela pochodzil tez z Pogorzelca, jedynie Kazik byl z Kozla. Idolami naszymi byli naturalnie chlopaki z Tarantöw, dla mnie szczegölnie Tadziu Bratus. Ta kedzierzynska wspolpraca z Tadziem Bratusem, Gerhardem Grzesikiem, Henkiem Maruszczykiem, Henkiem Pela, etc, miala olbrzymi wplyw na möj rozwöj muzyczny. Za to wielkie dzieki !! Krzysztof Rakowski

  18. Zbigniew Kowalski pisze:

    Pisząc te słowa, chcę pozdrowić wszystkich tych, którzy swoją pracą przyczynili się i nadal się przyczyniają do rozwoju muzyki w Kędzierzynie-Koźlu. Mam przekonanie, że to miasto, jakby tradycyjnie, wyróżnia się swoją aktywnością muzyczną w zachodniej Polsce. Nie rozumiem jednak jednej rzeczy, dlaczego żaden zespół muzyczny z tego miasta nie spojrzy na Zachód i nie pomaszeruje w tamtą stronę. Wierzcie mi, że kraje zachodnie – mimo że mają wiele swoich własnych zespołów muzycznych – goraco powitają kogoś z Polski, kto będzie dobrze reprezentować międzynarodowy poziom. Nie bójcie się… Siedzenie w jednym miejscu nigdy nie zagwarantuje jakiegokolwiek postępu.

    Ludwig Niemas

  19. Super strona. Dzisiaj Gustka Drobnera to w życiu bym nie poznał 🙂
    Przeglądając galerię zdjęć widzę, że nie uniknąłem pewnych drobnych pomyłek w datach, pisząc wspomnienia i historię KONTURÓW. Napisałem, że zespół powstał z początkiem 1968 roku, gdy w rzeczywistości stało się to kilka miesięcy wcześniej w 1967r. Ale proszę kolegów o wybaczenie za drobne nieścisłości, gdyż wszystko pisałem jedynie z pamięci, a ta jak wiadomo bywa niekiedy zawodna, tym bardziej że działo się to ponad 45 lat temu. Składam wyjątkowe gratulacje dla twórców i pomysłodawców całej strony, gdyż jest to świetny pomysł by przypomnieć zapomnianą historię big-bitu w powiecie kozielskim. Ta historia chyba nigdzie publicznie nie była dokumentowana i jedynie sporadycznie przypominana, a przecież z naszego terenu i z tamtych czasów wywodzi się wiele znakomitości świata muzyczno-wokalnego, bardzo liczących się i wiele znaczących w polskiej muzyce.
    Serdecznie wszystkich pozdrawiam – Grzegorz Fuławka

  20. Wojtek Kowalski pisze:

    Grzesiek.Świetny tekst.Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

TŁUMACZENIE Google»

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij