Jan Słotkowicz, retromuzyczny przyjaciel, uraczył nas trawestacją kilku wybitnych polskich utworów literackich. Jego poezję odebrałem jako satyrę na stan dzisiejszej kultury. Janek to wykształcony muzyk. Muzykę ma w sercu. Ma także tak rzadko spotykane zacięcie literackie. Bycie obywatelem miasta rodzinnego Juliana Tuwima zobowiązuje. Jankowe myśli poetyckie przelane na papier z niezwykłą starannością i rzadko dzisiaj używaną polszczyzną robią na czytelniku ogromne wrażenie.
Wprawdzie miałem swoje zrozumienie utworu, to jednak po rozmowie z autorem stwierdziłem, że jestem odległy od zamiaru, jaki chciał osiągnąć. Aby treść utworu była bardziej zrozumiała, Janek poprosił Urszulę Klechtę, łódzką artystkę, o zilustrowanie tych literackich przemyśleń. Grafika pani Urszuli to przedstawienie muzycznego chaosu, który potwierdza moją interpretację utworu. Mam do niej prawo. Trąbka, nawet ta z najwyższej półki, nie uczyni z marnego muzyka artysty. Sam tego doświadczyłem.
Zbigniew Kowalski
Natenczas Swojski, chapsnął z pokrowca wyjętą,
jakby w spiralę zwiniętą, urodną trąbkę blaszaną
w branży muzycznej – Yamaha zwaną.
Rączo ręcoma do warg ją przycisnął,
wzdął policzki jak żagle z ócz tryumfem trysnął.
Zatrzasnął powieki. Spoko. Nie na wieki.
Wziewał, zasysał w siebie powietrze,
brzucho mu pęczniało w zbyt obfitym swetrze.
Gdy mu się zrobiła z brzucha wielka klucha
w trzewiach zaś rozbryzgła wredna zawierucha,
więc cóż ? – Chyżo z płuc wyzionął potężnego chucha,
bacząc by mu nie urwało rękawów kontusza
– bo wydmuch był taki, jak salwa z katiusza!
Choć się napowietrzał, choć mocno się spinał,
próbował bezskutecznie, więc mu zrzedła mina,
a dźwięku jak nie było, tak nima i nima.
Stanął i sapie, dyszy i się wścieka,
pot z rozgrzanego czoła za kołnierz mu ścieka.
Zewsząd zachęcający aplauz się sypie,
a on zziajany ledwo zipie.
Mineral wodę człowieki mu dali,
dla animuszu w plecy poklepali.
Cmoka głośno, głośno chłepce,
i tak sam do siebie szepce:
– Jużem był na Parnasie.
– Jużem witał się z Grammy.
– Wielkie splendory na mnie spływały.
– Podziw i rozgłos codzienniem odbierał.
– Za wcześniem spróbował, więc żem sfalstartował.
Zatrząsł się i usmarkał. Z ust wyciekła ślina,
o innych ingrediencjach hadko jest wspominać.
Niestety za wysokie progi na Swojskiego nogi.
Stoi samotny. POMOCYyyy! – wzywa,
a choć z wysiłku cały się stężał,
to nie udźwignie taki to ciężar.
Dyć, to nie ciężka gitara blu(e)s’mana,
lecz fraszka, igraszka, trumpet’ka blaszana.
Spróbował znowu, myśliłbyś, że kształt policzków zmieniał,
i że ustnik w trumpet’ce to grubiał, to cieniał.
Znów się zerwał, w pysio plasnął i tak sam do siebie wrzasnął:
co do diaska mocium panie?
Na żądanie mocium panie, niech się wreszcie muza stanie!
Mocium panie – me żądanie!
Nagle dup i łup i oczy w słup!
Świsnęło, puffnęło, gwizdnęło fiuch, fiuch.
Ruszyło, coś jakby powoli, ospale. To wyziew, co z płuców,
rurami do tłoków, a tłoki palcami ruszane z dwóch boków.
Bo z płuców w te tłoki powietrze się tłoczy
i gnają i pchają i muza się toczy.
Zmilkli widzowie, wstali wszyscy poruszeni,
dziwnie ponętną harmoniją pieni.
Bo to była historyja krótka.
Nie rejwach, nie wrzawa, jak w woju pobudka.
Człowiekom się zdawało,
że Swojski wciąż gra jeszcze. Nic z tego!
Mu w płucach rzechocąc rzęchotem, rzęziało,
a rzewną, rzewliwą, rzęsistą złą-łzą z ócz kapało.
I ja tam byłem, cienkusz sobie piłem.
A, com widział i słyszał tutaj umieściłem.
Autorska trawestacja fragmentów utworów: A. Mickiewicz – „Pan Tadeusz; Lis i kozieł” * J.Tuwim – „Lokomotywa” *A.Fredro – „Zemsta”.
Licentia poetica przyzwoliła mi na dość swobodne użycie neologizmów, pleonazmów. Zmianę szyku wyrazów, zmianę imion, oraz nazw. Zastosowanie błędnych form fleksyjnych w zamyśle miało podbudować efekt humorystyczny.
Jan Słotkowicz
Ilustracja Urszula Klechta
Urszula Klechta maluje pejzaże, portrety , martwe natury , obrazy metaforyczne , a także karykatury . Inspiruje ją tradycja kościoła wschodniego, nurt malarstwa religijnego.
Najczęściej jednak podejmuje tematy odnoszące się do człowieka egzystującego w świecie niosącym wciąż intensywne ładunki emocji Płynąc zewsząd pobudzają one do działania lub do pogłębionej obserwacji . Artystka poszukuje sposobu ukazania jednoczesnego spojrzenia na istotę uczuć oraz sytuacji z nimi związanych. Stąd w jej obrazach pojawia się specyficzna teatralizacja ujęcia malowanego fragmentu rzeczywistości.
Proces twórczy jest więc dla Urszuli zarówno oglądem i refleksją artystyczną jak i świadomym udziałem sztuki w opisie fascynującego teatru życia.
Wykorzystuje gamy barw czystych , ale też złamanych, niekiedy zaś harmonizuje układy kolorów monochromatycznych w celu oddania właściwego nastroju.
Impresyjność doznań uzyskuje poprzez silne kontrasty barwne oraz mocne przeciwstawienia płaszczyzn, brył i tła , na którym występują. Zdecydowanie zaznaczone postaci wyłaniają się z przestrzeni ostrą plamą. Pełne ruchu, dynamizmu kobiety tańczą, kuszą, wabią. Pozycja ciała, gesty uchwycone w momencie napięcia ukazują i zatrzymują na płótnie stany wewnętrznych przeżyć. Bardziej statyczne są portrety , ale i one sposobem malowania podkreślają chwilowość sytuacji.
Twarze , ledwie zarysowane , choć o zindywidualizowanych cechach , sugerują myśl , że artystkę interesuje nie tak indywidualność postaci , jak przede wszystkim samo czyste doświadczenia jej witalnej energii, emocji istnienia.
Nie jest to malarstwo ograniczone do którejś konwencji.
Realizm funkcjonuje w nim jako element aranżacji klimatu inności , pewnej niedookreśloności, niezwykłości ludzkiego bytu.
Maria Kępińska – krytyk sztuk
Jan Janaszek Słotkowicz o sobie — Urodziłem się w roku…? Nie pamiętam! To było tak dawno! Pozostały mi w pamięci mgliste obrazki, ulotne słowa, fantasmagorie, których wtedy nie mogłem zrozumieć. Ale(!). Wszędzie mi towarzyszył. Zawsze go słyszałem. Intuicyjnie rozumiałem język bez słów, jakiego używał. Posługiwaliśmy się tym samym pierwotnym dialektem. To był mój świat. RYTM(!)
Później mi o tym opowiadano – grzechotkami wywijałem jak marakasami. Rozkosznie gaworząc – la kukalaca, ca, ca, ca. Prawda, to czy nieprawda?
Bliskie spotkanie trzeciego stopnia nastąpiło w szkole średniej. Kumpel z ławki; Romek Wesołowski grał w szkolnym zespole. Namówił mnie, żebym poszedł z nim na próbę. Poszedłem i oniemiałem. Moje majaki senne się zmaterializowały – Arkadia. Na podwyższeniu stały – o n e. Takich onych jeszcze nie dotykałem. To były moje bębny, moje bębenki, moje bębniory(!)
Pierwszy – Sukces – pierwsze miejsce w ogólnołódzkich eliminacjach, szkolnych zespołów muzycznych. Rok szkolny 1961/62.
Drugi – Fundamentalny – opiekun zespołu prof. T. Kałdowski polecił mnie Temu, który zobaczył to coś. We mnie. Miałem to w genach? Nieodżałowany prof. Włodzimierz Skowera. Katedra Perkusji Akademii Muzycznej. To On mi powiedział … Pamiętaj na perkusji można więcej. Od ciebie zależy. Jak ją czujesz. Jak to widzisz.
Share this:
Opublikowano dnia: 15.01.2023 | przez: procomgra | Kategoria: Akademia retromuzyczna, Artykuły, Janaszek, Publikacje