Jesteś tu jakąś postacią, tu w Kędzierzynie-Koźlu. Niewątpliwie dostrzegalną. Moderatorem lokalnej kultury. Twarzą popularnej w mieście Gitariady 40. Cała ta impreza oparta jest o Twoje nazwisko. Sam musisz to przyznać.
– Może nie tak do końca, ale coś w tym jest.
Nie stało się to tak nagle, że pstryk i jest.
– Właśnie tak się stało. Sam byłem tym zdziwiony.
Coś jednak wydarzyło się w wcześniej?
– Jasne. Wydarzyło się. Mnóstwo rzeczy się wydarzyło.
Właśnie o tym chciałem z Tobą porozmawiać, bo od kilku ostatnich lat to tylko gitariada, gitariada. O tym co robiłeś wcześniej niewiele osób wie lub niewiele osób pamięta.
– No tak. Bardzo mi miło, że chcesz o tym pogadać.
Jestem mieszkańcem Pogorzelca od ponad trzydziestu lat. Czuję się zatem pogorzelczaninem. Interesuje mnie historia tego miejsca. Nie ukrywam, że zainspirował mnie bardzo śp. Waldek Więckiewicz. Poznaliśmy się poprzez stronę internetową, której jestem pomysłodawcą i osobą współredagującą. Poświęcona jest ona scenie muzycznej miasta. Byłem fanem polskiego big beatu. Miało być tylko o tym, ale w miarę jedzenia apetyt rośnie. Teraz interesuje mnie i moich kolegów również, historia muzyczna miasta w całym jej aspekcie. Kędzierzyński Pogorzelec był głównym miejscem odradzania się miasta po wojennym kataklizmie. Pięknie o tym pisał Waldek. Ujęło mnie to. Dlatego ta nasza rozmowa to efekt tego na co zwrócił moją uwagę właśnie Waldek Więckiewicz. Powiedz coś zatem o swoim dzieciństwie.
– Jestem stuprocentowym Pogorzelczaninem, jak to określiłeś. W mieszkaniu w którym rozmawiamy mieszkam od urodzenia. Mam nieco traumatyczne wspomnienia z okresu dzieciństwa. W bardzo wczesnym wieku. Miałem chyba trzy, może cztery lata kiedy dopadła mnie dość poważna choroba i kilka miesięcy odleżałem na oddziale dziecięcym prudnickiego szpitala. Pamiętam, że tam zdarzyły się moje pierwsze publiczne wystąpienia.
W tak młodym wieku?
– Był to czas kiedy głośno było o Walentynie Tiereszkowej.
To pierwsza kobieta w Kosmosie. Odwiedziła nawet Polskę. Była gorąco witana na polskich ulicach.
– No właśnie. Nawet piosenki o niej śpiewano. Śpiewałem wtedy i ja, w tym szpitalu. Przebojem była wtedy Walentyna twist. Śpiewał to jakiś dziewczęcy zespół. Chyba to były Filipinki. Radio nadawało go na okrągło. Nadawałem i ja.
Musiało to być męczące dla innych pacjentów i personelu.
– Wręcz przeciwnie. Pielęgniarki uwielbiały jak śpiewałem. Do tego stopnia, że nawet opóźniały odwiedziny rodziny na oddziale, byle bym nie przestawał. Ha, ha, nikt nie uwierzy, ale tak było. Nie bałem się publicznie występować. Przedszkole potem szkoła. Wakacyjne wyjazdy na kolonie i pierwsze konkursowe śpiewanie dla kolonistów.
Czy chęć śpiewania wyniosłeś z domu rodzinnego? Czy ktoś z bliskich może muzykował? Może słuchali namiętnie piosenek w radio lub odtwarzali płyty na gramofonie?
– Nie. Byłem takim samorodkiem. U nas w domu nikt nie miał nic wspólnego z muzyką, czy jakąś inną formą muzykowania. Nie było radia, nie mieliśmy gramofonu. Naszym oknem na świat był tzw. „Kołchoźnik”. Na tej tu ścianie, nad oknem wisiał. To taki powojenny wynalazek. Miał gałkę, głośniej i ciszej. Odbierał jedną stację radiową. Jedyną wtedy słuszną i jedyną wtedy dostępną. Dopiero późniejszym w jakimś tam czasie, pamiętam, ciocia kupiła poważne radio. Radio „Stolicę” z adapterem.
To już był duży postęp.
– Wtedy zaczęła się przygoda, taka już konkretniejsza. Zacząłem dużo słuchać. Ciocia kupowała bajki na płytach. Kupowała popularne już wtedy tzw. pocztówki dźwiękowe. Kupowała płyty, te na 33 i te na 45 obrotów. Miałem wtedy już duży większy kontakt z muzyką.
Tylko nie mów mi, że spędzałeś całe dni przy radiu.
– Pewnie, że nie. Ganialiśmy z chłopakami po podwórku. Graliśmy w piłkę. Tuż obok, jak wiesz była Szkoła Muzyczna, więc chcąc, nie chcąc słyszałem te wszystkie gamy i etiudy wygrywane przez uczniów. Byłem już chyba pierwszoklasistą, Kolegowałem się z Ryśkiem Chajcem, który był moim podwórkowym i klasowym kumplem. Mieszkał tu naprzeciwko. Kiedyś zebraliśmy się na odwagę i poszliśmy dowiedzieć się coś więcej o Szkole Muzycznej. Poszliśmy taką większą podwórkową gromadką. Dyrektorem był wtedy pamiętam, pan Szkolnicki. Zrobił nam przesłuchanie i z całej gromadki, sześcio, siedmio osobowej przyjął mnie. Cieszyłem się, bo później przyjął także Ryśka.
Ja także w dzieciństwie miałem podobną sytuację. W szkole powstało Ognisko Muzyczne. Było ogłoszenie w klasach o przesłuchaniach. Zgłosiłem się i ja. Przywieziono instrumenty. Były to gitary, mandole i mandoliny i inne. Oczywiście chciałem załapać się na gitarę. Niestety dla mnie została właśnie mandola. Byłem chyba na jednej lekcji i zrezygnowałem, bo co to niby za instrument. Ja chciałem gitarę. Pewnie Tobie się udało.
– Dyrektor przesłuchiwał nas, kazał klaskać, coś zanucić. Gitary nie dostałem. Dostałem skrzypce. Na początku to nawet mi się podobała gra na tym instrumencie. Znudziło mnie jednak to rzężenie. Nabrałem jakiejś awersji. Nawet w domu nie wszystkim się podobała moja gra. Gdyby to był fortepian lub gitara. To może było by inaczej.
Długo męczyłeś te skrzypce?
– Chyba ze dwa lata. Potem skrzypce służyły mi jako słupek bramkowy przy grze w piłkę z chłopakami z podwórka. Zamiast iść na lekcje to wolałem grać w piłkę. Teraz, z perspektywy czasu, porzucenie nauki gry było chyba moim największym błędem życiowym. Gdybym wtedy dalej grał, gdybym przetrwał ten najgorszy okres, to w następnej klasie już pianino było dodatkowym instrumentem. Podejrzewam, że dzisiaj byłbym na pewno w innym miejscu. Dzisiaj ćwicząc głos przy pianinie czy fortepianie to była by to inna bajka.
Jak domownicy przyjęli Twoją decyzję przerwania nauki w Szkole Muzycznej?
– To moje rzępolenie na skrzypcach nie było dla nich. Czasy były takie, że w tym mieszkaniu mieszkało nas dosyć sporo. Był dziadek, babcia, mama, jedna ciotka, druga ciotka. Ktoś tam jeszcze. To nie było dla ich uszu do przyjęcia więc poczuli wyraźną ulgę.
Opublikowano dnia: 14.03.2019 | przez: procomgra | Kategoria: Bez kategorii
bardzo dziekuję bede sie starał pozdrawiam
Super! Niby znam Mirka, ale dopiero teraz dowiaduję takich WSPANIAŁYCH ciekawostek Moje GRATULACJE
niby można beczkę soli zjeść a jednak !!!! pozdrawiam Grzesiu
Mirku nie samowite zycze dalszych wspanialych chwili sukcesow pozdrawiam