Notka biograficzna
Urodziłem się w roku…? Nie pamiętam! To było tak dawno! Pozostały mi w pamięci mgliste obrazki, ulotne słowa, fantasmagorie, których wtedy nie mogłem zrozumieć. Ale(!). Wszędzie mi towarzyszył. Zawsze go słyszałem. Intuicyjnie rozumiałem język bez słów, jakiego używał. Posługiwaliśmy się tym samym pierwotnym dialektem. To był mój świat. RYTM(!)
Później mi o tym opowiadano – grzechotkami wywijałem jak marakasami. Rozkosznie gaworząc – la kukalaca, ca, ca, ca. Prawda, to czy nieprawda?
Bliskie spotkanie trzeciego stopnia nastąpiło w szkole średniej. Kumpel z ławki; Romek Wesołowski grał w szkolnym zespole. Namówił mnie, żebym poszedł z nim na próbę. Poszedłem i oniemiałem. Moje majaki senne się zmaterializowały – Arkadia. Na podwyższeniu stały – o n e. Takich onych jeszcze nie dotykałem. To były moje bębny, moje bębenki, moje bębniory(!)
Pierwszy – Sukces – pierwsze miejsce w ogólnołódzkich eliminacjach, szkolnych zespołów muzycznych. Rok szkolny 1961/62.
Drugi – Fundamentalny – opiekun zespołu prof. T. Kałdowski polecił mnie Temu, który zobaczył to coś. We mnie. Miałem to w genach? Nieodżałowany prof. Włodzimierz Skowera. Katedra Perkusji Akademii Muzycznej. To On mi powiedział … Pamiętaj na perkusji można więcej. Od ciebie zależy. Jak ją czujesz. Jak to widzisz.
Poszło z górki. 69 r.- wyjazd do ZSRR na trzy miesiące w składzie Heliosów z E. Hulewiczem. Dołączyliśmy tylko ja i brat Krzysztof. 70 r. znów ZSRR z K. Sadowskim na organach i J. Komanem na basie. Z L. Urbańską, A. Majewską i A. Pietrzak. Dalej już bez chronologii – zespół z pierwszym kierownikiem Czerwono-Czarnych, Przemkiem Gwoździowskim i Zbyszkiem Bernolakiem. Akompaniamenty: K. Sobczyk. K. Stanek, Fabianowi, H. Banaszak. Z kręgu muzy spokojniejszej: N. Urbano, R. Pisarek, L. Stanisławska, E. Śnieżanka, K. Cwynar, Mieczysław Wojnicki, Janusz Wojnicki, J. Michotek, T. Chyła, H. Frąckowiak, A. Rybiński, J. Połomski. Urszuli Sipińskiej i A. Dąbrowskiemu. W przelocie między koncertami nagrałem podkład piosenki A. Zauchy. Solo gitarowe mój brat nagrał na unikalnym w tamtym czasie efekcie „talk box”. Uff. Wystarczy.
73 r. jako sekcja Jerzego Miliana w składzie orkiestry Z. Mahlika akompaniuję na festiwalu opolskim Krysi Prońko. Wygrała Debiuty. Skład był silny. Aleksander Maliszewski na puzonie / późniejszy założyciel Aleks Bandu/, Piotrek Prońko na saksofonie, na basie Wojtek Prońko. Po tym sukcesie jedziemy z koncertami w Polskę jako support Czerwonych Gitar. K.-P.-W.-Prońko, Janusz Koman na klawiszach. I ja.
A po latach… Nadejszła wiekopomna chwila… Na kultowej Próchnika w Łodzi zjawili się wysłannicy Jacka Lecha. Darek Śnieżko-Błocki i Henryk Pella. Zostałem gruntownie przemaglowany. Chodziło, o drobiazg. Czy spełniam standardy wymagane na stanowisku – wszechstronnie umiejący grać perkusista Nowej Grupy. No, no? Byłem świeżo po stażu w Orkiestrze RiTV Katowice pod dyr. Jerzego Miliana. Z muzyką środka, którą w tym czasie „uprawiał” J. Lech nie miałem większych problemów. Bardziej mnie ciekawiło, czy współpraca z nowym kolegą basistą ułoży się harmonijnie, czy będzie iskrzyć? Zaprzyjaźniliśmy się. Jak to bywa bębniarz i basista kwaterowani byli w jednym pokoju na trasie koncertowej. Zawsze było coś do uściślenia, wymiany poglądów i zweryfikowania problemów wykonawczych. Nie mogliśmy się nagadać. Razem nagraliśmy kilka utworów, które znalazły się na płycie J. Lecha „Bądź szczęśliwa” i wyjechaliśmy na cykl koncertów do ZSRR. Tuż przed powrotem do kraju dopadł mnie atak wyrostka. Szpital. Operacja. Ekipa wróciła. Ja zostałem. W ten sposób nasze drogi z Heniem się rozeszły.
Jeszcze obolały, skonfudowany po wielkodusznym, królewskim, żeby nie powiedzieć cesarskim cięciu – skalpelem- dostaję telefon od K. Krawczyka – potrzebny perkusista na wczoraj. U niego była taka formuła, że grało dwóch bębniarzy. Coś a’la Allman Band. Gdy wytachałem na scenę mojego złotego, pokrytego miedzianą blachą Slingerlanda, z podwójnym bębnem basowym 24 cale. Kociołkami 15, 16, 18, 20 cali(!) Wszystko uzupełnione blachami Zildjian, Krzysztof zmienił formułę zespołu. Połączenie blachy z niespotykanymi rozmiarami bębnów robiło swoje. Te baniaki kopały decybelami. Wiele koncertów. Festiwal w Opolu i Kołobrzegu. Dwie płyty – „Pieśni, pieśni” i „Trubadurzy znowu razem”. Rozstaliśmy się. Nie pomnę, dlaczego?
I znowu spotkaliśmy się z Heniem. Załatwił mi kontrakt w rewii lodowej Circo Moira Orfei. Występy odbywały się pod szapitem. Oprócz typowego widowiska rewiowego z bogatą oprawą sceniczną, na tafli lodowej demonstrowali swoje umiejętności artyści cyrkowi. Wszyscy na łyżwach. Nawet biedne małpy.
Do kraju wróciliśmy razem. Chcieliśmy założyć zespół z moim bratem Krzysztofem, który właśnie przyjechał z USA. Grał tam z W. Wanderem. Nagrał też płytę z K. Klenczonem „The show never ends”. Przywiózł mnóstwo sprzętu. Na tamte czasy, to było coś! Założyliśmy grupę Limit. Zafascynowani byliśmy ZZ Top, The Allman Brothers Band. Niektóre covery brzmiały zdumiewająco doskonale. W czasie prób w Łodzi przyjechał do nas T. Nalepa z poetą B. Loeblem. Namawiał nas abyśmy zgodzili się na fuzję obu zespołów. Tyle tylko, że on w posagu wnosił basistę z furą sprzętu, a my musielibyśmy pozbyć się naszego wokalisty i Helmuta. Zwracaliśmy się do Niego per Helmut. Nie była to ironia. Bezwarunkowo, to akceptował. Wzięło się to z faktu, że nie krył swojej fascynacji ówczesną RFN. Sprawa z oczywistych względów, upadła.
Brak profesjonalnego impresariatu, brak własnych kompozycji, doprowadził do sytuacji, że postanowiliśmy zrezygnować z lansowania grupy.
Traf chciał, że K. Krawczyk znowu poszukiwał nowych muzyków. Jako grupa Limit rozpoczęliśmy z nim współpracę. Po jego wyjeździe występowaliśmy jako ostatni skład Trubadurów. Wespół z R. Poznakowskim i S. Kowalewskim. Ten skład osobowy nie „zamieszał” na rynku. Następne miesiące, to artyzm, tyle, że finansowy. Prowadziłem zespół z bratem, Heniem i sekcją dętą od Z.Wodeckiego. Był też Krystian Bernard. Był duży przemiał artystów. Grażyna Łobaszewska to największe nazwisko tego układu. Z Grażyną chcieliśmy się trochę powygłupiać na Zachodzie. Niestety agent, który przyjechał nas posłuchać, stwierdził, że jesteśmy zbyt dobrzy, aby grać do kotleta. Nic innego nie zaproponował.
Pograłem jeszcze jakiś czas z Z. Wodeckim, brat z „2+1”. Tak było do pierwszych miesięcy stanu wojennego. Rozjechaliśmy się po Polsce. Kontakt z Heniem się urwał. My z bratem zaliczyliśmy jeszcze Cypr i Bejrut. Tak zakończyłem karierę profesjonalnego perkusisty. Wyjechałem na Mazury. Tam mnie odnalazł Helmut. Mam zdjęcie. Z Nim. Ostatnie.
Miał swój prywatny synonim butów. Trzewiki. Zawsze były wyglancowane. Tam gdzie się wybierał – nie mogły być ubłocone.
Janaszek
Opowieści Bębniarskiej Treści
Autentyki / Antyki
C.D.N.
Share this:
Opublikowano dnia: 05.02.2016 | przez: procomgra | Kategoria: Akademia retromuzyczna, Artykuły, Historia, Janaszek, Publikacje, Wspomnienia