Wystarczyło sprokurować jedno małe, aczkolwiek decydujące posunięcie. Arcybanalny krok na balkon. Spojrzenie w kierunku morza (w lewo) i już było widać oraz słychać zgoła inny, ekscytujący, tętniący zgiełkiem, kolorowy świat. Senna, rozleniwiona upałem atmosfera hotelowej uliczki zmieniała się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Zatoka Morza Egejskiego. Ogromniasty nadmorski plac. W jego centrum pysznił się duży namiot. Wokół ogrodzonego metalowym płotem przybytku sztuki cyrkowej kłębił się tłum ciekawskich. Przyszli, bo już nie mogli doczekać się wieczornego spektaklu. Obiecywali sobie wiele niezapomnianych chwil. Krążyli wzdłuż ogrodzenia. Wypatrywali osobliwości, sensacji. Może dzikich zwierząt? Może śmiesznego klowna? A tu έκττληξη! Niespodzianka! Nic nie ryczało! Nie widać żadnych klatek, tygrysków, słoników, ani zblazowanych kucyków! Zapewne dlatego, że nikt jeszcze nie zaprojektował sprzętu łyżwiarskiego dla tych zwierząt. A gdyby znalazł się narwaniec i wyrychtował „figurówki” dla konia? Zaprawdę powiadam wam, dałoby się wyszperać zuchwalca i namówić go do wykonania karkołomnej dżygitówki! Łyżwiarska woltyżerka? Czemuż by nie? U nas były tylko małpy (szympansy). Zestaw łyżwiarski dla nich dostępny był w każdym sklepie sportowym prowadzącym dział dziecięcy i młodzieżowy. Artystki miały błyskotliwe entrée. Wjeżdżały na lodowisko saniami zaprzężonymi w dwóch treserów. Też uzbrojonych w łyżwy. Ubrane były w á la bawarskie stroje: krótkie spodenki na szelkach, kraciaste koszulki i gustowne kapelusiki z piórkiem. Stworzenia pojedynczo wyskakiwały z sanek na lód, aby zademonstrować swoje nieprzeciętne umiejętności: tańce w rytm muzyki, salta do przodu i do tyłu, skoki przez przeszkody, uproszczone lutze, axle i toeloopy. To wszystko było dla nich mały pikuś. Wykonywały ewolucje od niechcenia, rozglądając się z ciekawością dookoła. Bywało, że z niewiadomych powodów nagle wpadały w panikę. Trudno było wyczuć, co je przestraszyło? Jedynym panaceum na strach był treser. Rozkładał szeroko ręce. To był jednoznaczny sygnał dla małpy. Chodź! Przytulę cię! Będziesz bezpieczna! Niebożę pędem jechało do niego. Wskakiwało mu na tors i obejmowało za szyję. Skrzeczało przeraźliwie, szczerząc groźne zęby. Obawiałem się w takich chwilach, że któregoś dnia zatrzaśnie je na gardle tresera.
Potrafiły być złośliwe. Przez cały występ na saniach siedziała młoda małpa. Była oswajana z tłumem i atmosferą na widowni. Miała w przyszłości zastąpić najstarszą z weteranek. Za każdym razem, obojętnie, która z nich przejeżdżała koło sań, musiała uszczypnąć, pociągnąć za ucho lub w inny sposób dokuczyć małpiątku. Czyżby rozumowały, że w saniach siedzi konkurentka? Treser nie zawsze był w stanie zapanować nad sytuacją. Istniało ryzyko, że swobodnie poruszające się po lodowisku małpy wyskoczą na widownię. Co im przeszkodzi we wspinaczce po masztach, linach, przewodach oświetleniowych itp.? Łyżwy na tylnych łapach? Śmiechu warte!
Przed finałem całe towarzystwo zjeżdżało za kulisy, a na środku lodowiska zostawał jeden treser i najstarsza małpa.
Ladies and Gentlemen! Nasza supergwiazda Fiki-Miki zaprezentuje teraz ryzykowny, wspaniały show! To będzie clou dzisiejszego występu naszych przesympatycznych małpiszonków! Orkiestra tusz!
Sztuka polegała na tym, że treser trzymał jeden koniec linki, a zwierzątko drugi. Człowiek kręcił się wokół własnej osi. Siła odśrodkowa odpychała małpę. W ten sposób obie istoty wirowały, ale małpa zakreślała okrąg o promieniu równym długości sznura. Treser stopniowo popuszczał linkę, prędkość małpy wzrastała i zakreślała ona na lodowisku, coraz to większe koło. Gdy tor jazdy niebezpiecznie zbliżał się do krawędzi lodowiska, a zwierzę znalazło się w punkcie na wprost drugiego człekokształta stojącego w kulisach, treser energicznym szarpnięciem kierował małpę do niego. Artystka swobodnie z dużą prędkością pokonywała lodowisko, by za chwilę znaleźć się w ramionach homo sapiens’a. Skrzeczała głośno w euforii, szczerząc zębole. Widzowie wiwatowali na stojąco. Brawo! Bravissimo! Spontaniczność i podobieństwo w wyrażaniu emocji u obu gatunków było zastanawiające! Po występie poszliśmy z Helmutem na szaber. Wzdłuż ulicy rósł szpaler drzew limonki. Musieliśmy kwasem zneutralizować słodycz niusa, jakiego w przerwie zapodał nam kolega trębacz, bratanek z Węgier. -„Dzisiaj w Polsce wprowadzili cukier na kartki”. Zrobiło się nam tak „słodko” na duszy.
Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji
Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.