Takietriożehohoho

Jerzy Landsberg był menedżerem poznańskiego zespołu „Heliosi”, w którym śpiewali: Edward Hulewicz, oraz Jadwiga Land prywatnie małżonka Landsberga. Nie pamiętam, jak to Janusz zorganizował, ale któregoś dnia zjawiliśmy się na próbie u „Heliosów”. Honory domu pełnił Włodzimierz Patuszyński. Pan Kultura. Twórca tekstu piosenki o pierwszej kosmonautce Walentynie Tierieszkowej. Po wymianie kurtuazyjnych dyrdymał poproszono nas, żebyśmy coś zagrali z zespołem. Widocznie nie zawiedliśmy oczekiwań, gdyż otrzymaliśmy propozycję dołączenia do grupy. Na skutek perturbacji osobistych miało dojść do rotacji personelu „Heliosów”. Do zespołu miałem dołączyć ja, oraz Krzych. Dalsze roszady miały nastąpić w niedalekiej przyszłości. Próby, próby, oraz próby. Ekipa jest dość liczna. Presja Pagartu nie pomaga. „Będziecie reprezentować polską kulturę u naszych przyjaciół”. Wreszcie lecimy. Od strony organizacyjnej pieczę sprawują; radziecki Gosskoncert i nasz Pagart. Nie możemy narzekać. Kwaterujemy w hotelach Intourist, odpowiednik naszego Orbisu. Transport do sal koncertowych sprawny. Większych problemów nie mamy. Kraj olbrzymi. Mnogość uzewnętrznień kulturowych, z którymi spotykamy się notorycznie, to jedno pasmo zadziwień. Konsekwentnie byliśmy napominani o przestrzeganie specyficznych norm zachowań determinowanych tradycją poszczególnych Republik w głównej mierze (jakżeby inaczej?) na południu ZSRR. Nie zapomnę jak z Krzychem temperamentnie i zamaszyście niczym ósemka ze sternikiem wiosłowaliśmy pagajami, aby uciec przed czeredą wściekłych admiratorów czaju (herbaty). Zapomnieliśmy, że stanowimy koedukacyjną osadę wioślarską. Byliśmy tacy spragnieni. Baaardzo chciało nam się pić – było bardzo gorąco. Wstęp dla kobiet do herbaciarni przyjeziornej był wzbroniony, no i jeszcze o zgrozo w bikini. Nie sposób opisać wszystkich epizodów związanych z koncertowaniem u naszych sąsiadów. Albo sami próbowaliśmy urozmaicić sobie wolne chwile, patrz zdjęcia z balu przebierańców, albo organizator fundował nam wycieczki, albo np. kierowca autokaru, który nas wiózł po koncercie do hotelu – Krym, noc, kręta droga. I nagle na kursie kolizyjnym pojawił się lis. Kita jak antena w górze. Łapie namiar dżipiesa do nory? Wodziciel przyśpiesza, ewidentnie chce mieć kołnierz dla swojej rusałki. Przechera wrzuca „trójkę” i naprzód. Gna środkiem, kita ani drgnie. My się drzemy. Autokar miota się z boku na bok. W ostatnim możliwym momencie lisiura hycnął do rowu. To mu uratowało życie! Takie to bezkrytyczne przebłyski niefrasobliwej pamięci szwendają mi się po głowie.

Odbiór naszej muzyki bez względu na administracyjne usytuowanie miasta był zawsze entuzjastyczny. Nie wpadając w megalomanię – jednym z głównych powodów jak sądzę, był fakt odseparowania tamtejszej młodzieży od muzyki zwanej (wtedy) bigbitową. U nas już było większe luzactwo. Dwa epizody zapamiętałem szczególnie.

Mieliśmy w repertuarze utwór „Summertime”, wykonywała go Jaga. Na solóweczkę Krzysiek wychodził na sam początek sceny. Reflektory gasły. Punktowiec zalewał Go smugą niebieskiego światła. Ostry cień mgły spazmatycznie kłębił się na deskach estrady. Zaczynała się iluzja materii dźwiękowej. Życzę każdemu artyście takich owacji, jakie były naszym udziałem. Po koncercie tłumy łowców autografów. Byliśmy usatysfakcjonowani ciepłym przyjęciem.

W repertuarze mieliśmy też dwa utwory stricte rockowe. Oba śpiewał Jurek Pulcyn. „White Room” grupy „The Cream”.

https://www.youtube.com/watch?v=VR90gQ-SIaY ,

oraz spokojny utworek zespołu „The Moody Blues” „Night in White Satin”.

https://www.youtube.com/watch?v=cs4RG9u8IVU

Oba śpiewane w oryginalnej wersji językowej. I wtedy zaczęły się schody. Budowaliśmy stopniowo atmosferę zabawy i rozrywki. Mieliśmy repertuar ułożony w taki sposób, aby apogeum napięcia przypadało na koniec koncertu. Klasyka. Wtedy usłyszeliśmy – „wiecie towarzysze tak nie nada, nie lzja. Macie pomieszać utwory rockowe z innymi, aby uspokoić widownię, no i ten język angielski jest nie do przyjęcia”. Ponieważ reakcja widzów była zbyt żywiołowa, jak na tamtejsze standardy, zagrożono nam zerwaniem koncertów. Stopniowo udało nam się wyślizgnąć z tego rozmamłania repertuarowego. Wszystko wróciło do normy.

Pierwsze tournée to były, trzy ostatnie miesiące 69 roku. Wracamy na krótko, by powtórnie wyjechać w styczniu 70 roku. Zmienił się skład zespołu muzycznego. Odszedł basista Jerzy Pulcyn, a jego miejsce zajął Jasiu Koman. Za klawiszami gościnnie usiadł Krzysztof Sadowski w miejsce Andrzeja Zawadzkiego. Oficjalnie od tego momentu nazywamy się Grupa Land. To skrótowiec od nazwiska Landsberg. Zasadniczo cała aparatura była własnością Jerzego. Dzięki jego koneksjom poszerzył się asortyment instrumentów. Krzysiek miał już „Hofnera”. Ja dzięki staraniom Ambasady Polskiej nabyłem jeden z zestawów „Premier – red sparkle”. Na cały ZSRR przyszło tylko 26 kompletów! Miały być rozdysponowane do szkół muzycznych. Prowadziliśmy żarliwe dyskusje jaki sprzęt powinniśmy posiadać, aby odnosić sukcesy. To była nasza idee fixe. Miałem koncepcje gry na dwie stopy. Jerzy ściągnął katalog, abym mógł wybrać sobie instrument. Wciąż go widzę, błękitny set „Premiera” na dwa duże bębny.

W czasie funkcjonowania; obecności Grupy na rynku muzycznym udało się nam dokonać kilkunastu nagrań. W tamtej rzeczywistości nie było to takie oczywiste. Jerzy był szczególnie zainteresowany tym, aby Grupa Land z małżonką w składzie odniosła komercyjny sukces. Dwoił się i troił, aby zapewnić zespołowi optymalne warunki funkcjonowania i rozwoju. Miał swoje układy, dojścia. Sesję zdjęciową „załatwił” u Zofii Nasierowskiej. Była wybitną artystką fotografii portretowej. Jerzy miał drugą pasję, która z czasem przekształciła się w profesję. Któregoś dnia zaproponował mi, abym pojechał z nim jako pilot w jednodniowym rajdzie samochodowym dla amatorów. Doznania, które były wtedy moim udziałem zasługują na oddzielny komentarz. Już po zdobyciu licencji Jerzy został mistrzem Polski. To był 1978r. Dwa lata wcześniej zdobył 13 miejsce w klasyfikacji generalnej Rajdu Monte Carlo. Zginął tragicznie na jednym z rajdów. Jerzy Landsberg – spiritus movens zespołu Grupa Land. Zespół rozpadł się w okolicznościach nie do końca wyjaśnionych. Ale to nie był jeszcze koniec łódzkiego tria!

 Podaruj mi blues – Grupa Land

 Znalezione w starej szafie
Z prywatnego archiwum Jana Słotkowicza

Opublikowano dnia: 13.10.2020 | przez: procomgra | Kategoria: Bez kategorii

TŁUMACZENIE Google»

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij