Panie Dyrektorze,
szalenie mi przykro, że nie mogłem uczestniczyć w Pańskim, łódzkim benefisie. Jak już dawniej bywało, osobiste zawirowania pokrzyżowały mi możliwość Ostatniego Spotkania z Panem. Bardzo chciałem osobiście podziękować za zaufanie, jakim był Pan uprzejmy obdarzyć mnie przed laty. To wielki zaszczyt dla mnie być numerem jeden na długiej liście pretendentów do newralgicznego podium perkusisty. Znamienne słowa, które napisał Pan do mnie wieki temu, były szczególnym asumptem. Podtrzymywały mnie w sobaczych czasach. Nie pozwoliły upaść. Ktoś – kiedyś mi zaufał. Powtarzałem sobie w kółko sentencję noblesse oblige. To przecież coś znaczy, jest swoistą wartością. Bardzo chciałem powiedzieć to Panu osobiście. Nie dane mi było. Nie zdążyłem.
Panie Dyrektorze! Mój Dyrektorze! Żal!
Jan Słotkowicz
Ku pamięci –
Jerzy Milian 1935 – 2018
Ani pean, ani epitafium. To tylko fragmentaryczny opis zdarzeń, jakie były moim udziałem. W pełnym tego słowa znaczeniu jedynym kontekstem opowieści opartych na faktach – jest Osoba Pana Jerzego Miliana. Mojego Dyrektora. Mentora po zawiłych ścieżkach szlachetnej maestrii w muzykowaniu.
Przedtakt – mój od wieki, wieków brat łata Jasiu Koman raczy mnie niezwykłą, a przez to zaskakującą wieścią…
– Jerzy Milian poszukuje perkusisty do swojej Orkiestry. Jak się zdecydujesz jedziesz do Poznania. Tutaj masz kasetę z nagranym koncertem. Nauczysz się na pamięć i spoko. Poza tym będziesz pod czujną kuratelą Dyrygenta, więc się nie pośliźniesz. Gwiazdami są Urszula Sipińska i Andrzej Dąbrowski. Poznasz również troje Prońków. Każde z nich w swojej specjalności reprezentuje nietuzinkowy poziom. Na pewno dogadasz się z Wojtkiem, basistą. Z marszu wjeżdżasz na scenę. Nie ma innej alternatywy!
Po raz nie wiem, który przeżywam deja vu.
Furioso non troppo – pojechałem. Przed oczami widzę taki obraz – chyba to był teatr, bo pamiętam zasuniętą kurtynę i szmer głosów dobiegający z widowni; wysoki tembr obwieszczający mnogość widzów. Może komplet? Ja i orkiestra na stanowiskach. Nie mam tremy. Nie martwię się o tempo, metrum, bo nad tym czuwa Pan Dyrygent. Cały repertuar znam na wyrywki. Kurtyna w górę, my gramy jakieś intro. Wychodzi Jerzy Milian i do mikrofonu zwyczajowe bla-bla. Zapowiada gwiazdę wieczoru. Suwaki świateł w dół. Czekają na wiązkę punktowca, w którym ma się ukazać Ona. Dyskretnie zezuję w bok za kulisy, ale nic nie widać poza rozmazaną sylwetką. Jest! Kaskada świateł! W drodze do mikrofonu od niechcenia rzuciła okiem w stronę perkusisty. Kto, zacz? To ja, to ja, to ja! Twoja dola i niedola. Nic o mnie nie wiesz! Nie mieliśmy wspólnej próby! „Położę” Ci występ, czy nie? I jeszcze nie wiesz najważniejszego – jestem obkuty na blachę! Poszło gładko, a i w późniejszym czasie też nie było żadnych problemów we wzajemnych relacjach.
Natomiast z Andrzejem Dąbrowskim od razu bez wysiłku znaleźliśmy wspólny język. Na którąś trasę przywiózł swoje bębny. Miał “Gretsch’a”. Jedną ze śpiewanych piosenek wybębnił sobie sam. W wolnych chwilach gaduły o rajdach, w których brał udział.
Pewnego razu Pan Dyrektor zwołuje zebranie zespołu i obwieszcza co następuje…
– Dostałem misję zorganizowania orkiestry rozrywkowej PRiTV w Katowicach. Potrzebuję solidnego fundamentu, na którym zbuduję całość. Chcę zabrać ze sobą czwórkę muzyków: pianistę – Piotra Kałużnego, basistę – Wojtka Prońko, saksofonistę – Piotra Prońko, perkusistę – Janka Słotkowicza. Reszta zespołu jest na miejscu. To autochtoni. Zagwarantowano mi, że z puli Radiokomitetu wszyscy otrzymacie mieszkania. Do tego momentu będziecie dojeżdżać tylko na sesje nagraniowe. Aby otrzymać miesięczne apanaże musimy dokonać nagrań o wymiarze czasowym przypisanym do etatu. Póki co zakwaterowanie macie w hotelu orbisowskim. Zgoda?
No, i jak tu się nie zgodzić? To była swoista nobilitacja. Perspektywa nowych ekscytujących doświadczeń. Szansa na dalszy rozwój. Jedyna w swoim rodzaju sposobność kontroli każdego aspektu gry na instrumencie. Systematyczne nagrywanie w standardzie studyjnym pozwalało wychwycić każdy błąd. Gra z dużą orkiestrą wymagała nowego spojrzenia na siebie. Stawiała wciąż nowe wyzwania, ale pozwalała na kreatywność i określoną autonomię muzyczną, jednakże z drugiej strony wymuszała dyscyplinę gry. A nad wszystkim czuwał On. Pan Dyrektor. Pan Dyrygent. Człowiek Orkiestra. Conduktor.
Ostinato – gdzieś koło 23°° Łódź Fabryczna. Odjazd do Koluszek. Przesiadka na Katowice. Rano jestem na miejscu.
Prima volta – pierwsza próba. Pierwsze spotkanie z miejscowymi muzykami. Pan Jerzy dokonuje prezentacji. Widać lekką konsternację i niedowierzanie z ich strony…
– Czego te gorole tu chcom? U nos nima muzykantów?
Zaabsorbowany rozczytywaniem partytury nie zorientowałem się, że ktoś zwraca się do mnie tymi słowami…
– Chopie ciepnij blajsztift!
– Hę? Nie kapuję!
– Przeca żech ci godoł. Mosz blajsztif?
W tym momencie wykonał gest w powietrzu, ala pisanie.
– Ołówek?
Uśmiech na obliczu puzonisty ewidentnie wyjaśnił lingwistyczny dylemat.
Jednym z przywilejów jakie mieliśmy, było korzystanie ze stołówki pracowniczej. Ekipa kuchni nie znała się na żartach. Było dużo, tłusto i smacznie. Już pierwsza wizyta na stołówce przyniosła nieoczekiwane, ale sympatyczne doznania. Pulchna kucharka spojrzała z uśmiechem na mnie i zagadnęła…
– Jak się bajtel mianujesz?
W sukurs przyszedł mi ktoś z tyłu…
– Jonek.
Uśmiechnęła się rzęsiście:
– A ja Adela. Ooo, coś, żeś dzisioj blank lichy. Na łobiod momy karminadle. Dom ci dwa boś ty taki nimocny synek. I angelske bratkartofle. Eszcze ajntop i kołocz. Co to za łobiod bez kołocza? Na! Jydz! Tyś chuderlok. Mosz hercklekoty, abo co?
Nie próbowałem zrozumieć Ślonsko godke. Zająłem się tym, co miałem na talerzu, wyraźniej lepiej mi szło.
Wraz z upływem czasu różnice językowe zacierały się na tyle, że zaczęliśmy się w miarę poprawnie rozumieć. A mieliśmy jeszcze jedną platformę porozumienia – muzykę. Powstał konglomerat dwu-słownikowy. Któregoś dnia odważyłem się odezwać do kolegi, gdyż wydawało mi się, że coś za wolno gra: (ruła mieć – być powolnym); padom ci z takom rułom, to cie ślimoki zadeptajom!
Ostinato – gdzieś koło 23°° Łódź Fabryczna. Odjazd do Koluszek. Przesiadka na Katowice. Rano jestem na miejscu
Seconda volta – zmęczony, ale na swój sposób nakręcony zjawiam się w pracy. Koledzy z innych sekcji są już na miejscu. Lekka duchota współzawodnictwa nadal unosi się w powietrzu. Na szczęście; pojawiła się nieśmiała wonność wzajemnego szacunku. Czy nasze umiejętności, kreatywność, wreszcie sposób bycia, były tym, co jednało nam sympatię? Czy znamienny fakt, że Pan Jerzy zdecydował się przyciągnąć za sobą tak różnorodną gromadkę był wystarczającą rekomendacją? Status zawodowy i charyzma Pana Dyrektora były nie do podważenia.
Może na początku koledzy mieli obawy, że będziemy traktowani z większą pobłażliwością niż pozostali? Tyle że w żaden sposób nie byliśmy faworyzowani! Ujmujący sposób, w jaki Pan Dyrektor prowadził Orkiestrę, swoboda w doborze repertuaru, wreszcie tempo, w jakim Orkiestra budowała swoje portfolio, integrowało całą ekipę. Któregoś dnia widocznie zadowolony z postępów Pan Jerzy zażartował – koledzy starajcie się tak dalej. Wszak noblesse oblige – (szlachectwo zobowiązuje).
Coda
– Cody nie będzie!
Janaszek
Jerzy Milian - Orkiestra Rozrywkowa PRiTV W Katowicach (FULL ALBUM, jazz-funk, 1975, Poland)
Opublikowano dnia: 18.09.2018 | przez: procomgra | Kategoria: Janaszek