Janusz Markiewicz. Nasza lokalna kopia Krzysztofa Krawczyka. Czy tylko?
Wczesne lata sześćdziesiąte. Obaj mieliśmy szczęście dorastać w muzycznej atmosferze narodzin big beatu. Jak to u Ciebie wyglądało?
Mieszkałem na kędzierzyńskim Pogorzelcu. W tym czasie porwała mnie i moich kolegów nowa muzyka, która wdzierała się powoli w nasze uszy. I chyba nie tylko nasze. Pogorzelec to muzyczna dzielnica. Obok naszej podstawówki mieściła się Szkoła Muzyczna. Muzyka była na wyciągnięcie ręki.
Chcieliście być beatlesami na lokalnym podwórku?
Nie pamiętam, jak to się stało, że jako „smarki” z podstawówki znaleźliśmy się w azotowym klubie Mikrus. Nazwiska kolegów ulotniły się z mej pamięci. Tak jak większość moich rówieśników, chcieliśmy być Beatlesami. Ja chciałem być jak Ringo, do którego wzdychały dziewczęta. Tłukłem po garnkach i pokrywkach z kuchennego kredensu mamy. Przepraszam dzisiaj za to ówczesnych sąsiadów. Marzyła nam się światowa kariera. Nie uznawaliśmy Czerwonych Gitar, chociaż znałem i śpiewałem ich piosenki. Mieliśmy jednak większe ambicje. Chyba przeszacowaliśmy nasze dążenia. Nasz zespół szybko się rozpadł, ale ja wciąż miałem ciąg do muzyki.
Miałeś wokół siebie wzorce do naśladowania?
Błąkałem się z trochę za Harnasiami, bardziej jako kolega, nie grałem z nimi. Tam poznałem sporo osób z kędzierzyńskiego światka big beatu. Tak mijały kolejne latka bez spektakularnych wydarzeń.
Później pojawiła się Kaskada i od tego momentu zaczęła się moja prawdziwa przygoda muzyczna u boku Heńka Pelli z dwuletnią przerwą na służbę ku chwale ojczyzny. Były to lata siedemdziesiąte.
Ja Ciebie spotkałem w roku 1968, może 1969. Brat mój Wojtek, który był basistą w zespole Wegatony zabrał mnie na swego rodzaju Gitariadę, która odbywała się późnym wieczorem na tzw. górce koło kozielskiego PDK. Pamiętam nazwę zespołu z który wtedy wystąpiłeś. Nazywaliście się OTROKI. Grałeś już na perkusji i śpiewałeś jeden z przebojów CZ G z ich drugiego LP. Jestem malarzem nieszczęśliwym. Już wtedy byłem fanem polskiego big beatu. Występ Otroków zapamiętałem chyba dlatego, że bardzo pokręciłeś kolejność zwrotek piosenki, którą ja doskonale znałem. Poza tym śpiewający perkusista to niecodzienny wówczas widok.
Byliśmy młodzi. Każdy występ to ogromny stres. Bardzo to przeżywaliśmy, dlatego mogło się tak zdarzyć, zdarzało się tak właściwie wielokrotnie.
Przygoda z Otrokami trwała krótko, ale muzyka pociągała mnie nadal. Byłem stałym bywalcem Bunkra na Pogorzelcu, gdzie spotykali się muzyczni fani big beatu w naszym mieście. Kolegowałem się z Wieśkiem Skoreckim, który był działaczem ZMS i zarządzał tym miejscem. Był już wtedy ważnym aktywistą młodzieżowym. Był chyba szefem tej organizacji na całe Azoty. Mógł wiele załatwić. Pamiętam, jak razem wyklejaliśmy ściany wytłoczkami na jajka, aby uzyskać efekt wytłumienia lokalu i poprawienia jego akustyki. Przyklejaliśmy to na klej „Liverpool”. Pomagałem w tej operacji, bo chciałem mieć wstęp do tego miejsca. Bo tam zaczynała się już prawdziwa muzyka. Poznałem tam wiele lokalnych postaci muzycznych. Krystek już grał w Towarzystwie Wzajemnej Adoracji. Tadziu Bratus załatwił mi fuchę w Stołecznej Estradzie. Jednak nie grałem i nie śpiewałem. Byłem przez dwa lata pracownikiem technicznym. Pracowałem z Tadkiem Brosiem. Pomagałem mu przy organizacji teleturniejów, którymi się zajmował. Kariery nie zrobiłem. Wróciłem do Kędzierzyna i stałem się muzykiem dancingowym w kultowej restauracji Kaskada na Pogorzelcu.
Kaskada stała się dla mnie prawdziwym muzyczny początkiem mojej, że tak powiem kariery. Tutaj najwięcej zawdzięczam Heńkowi Pelli. Był Donat Strokosz, była także Lukrecja Krauze, późniejsza żona Donata.. Wprawdzie graliśmy do tzw. kotleta, ale mieliśmy spore ambicje. Nie chcieliśmy grać łatwej muzyki. Heniek jak i pozostali koledzy staraliśmy się unikać dancingowego „umcia, umcia”. Nie lubiliśmy tego.
W zespole był też Marian Wiśniowski znakomity basista. Grał potem w założonej przez Staśka Wielanka Kapeli Warszawskiej. Chodziliśmy razem do Średniej Szkoły Muzyczne w Gliwicach. Ja na bębny on na kontrabas. Utraciłem z nim kontakt. Ukończył Katowickie Konserwatorium Muzyczne. Moja edukacja muzyczna to krótki epizod. Brakło wytrwałości.
Strzępy historii
w oryginale
W pewnym momencie porzuciłeś grę na perkusji, aby realizować się wokalnie.
Byłem śpiewającym perkusistą. Z funkcji tej wyzwolił mnie Karol Kulosa, który z zawodowej trasy Tarantów dostał powołanie do wojska. Po jej odbyciu dołączył do nas. Miałem dobrych akompaniatorów. Przez kaskadowy okres przewinęło się wielu lokalnych muzykantów. Gienek Latusek, Lutek Drążkiewicz, Wiesiek Chęć. Najważniejszym był Heniek Pella, któremu zawdzięczam najwięcej.
Przed Kaskadą grałem jeszcze w zespole sponsorowanym przez RSM Chemik. Krysia Maciąg śpiewała, na klawiszach grał Edek Kubiński, na basie Bronek Łoś, Waldek Mazur na gitarze. Wcześniej tworzyli oni grupę o nazwie Septet Piwniczny. Potem związali się z restauracją LECH w Blachowni. Przez chwilkę byłem i ja.
Moja działalność muzyczna była bardzo chaotyczna. Minęło sporo lat. Trudno to wszystko poukładać w czasie.
Krzysztof Krawczyk. To ważna postać w twojej karierze piosenkarskiej.
Widziałem na YT rozmowę przed gitariadową prowadzoną przez Andrzeja Szopińskiego w scenerii kozielskiej muszli. Koledzy opowiadali o swym romansie z lokalną muzyką, wspomnieli moją fascynację postacią Krzysztofa Krawczyka. Tak to prawda. Na „Krawczyka” ukierunkował mnie Heniek Pella. Podobało mi się to. Piosenki Krzysztofa były wówczas na topie. Co piosenka to wielki przebój. Pierwsza była chyba piosenka „Natalio śpij”. Od tego czasu robiłem już za „Krawczyka”. Nie miałem nigdy okazji poznać się z nim osobiście. Widziałem go gdzieś tam przelotnie i tyle. To miłe, że tak jestem kojarzony. Śpiewaliśmy wtedy sporo piosenek innych modnych wykonawców. Wspaniałe utwory Andrzeja Zauchy przegrywały z „Krawcem”.
Moją muzyczną przygodę zawdzięczam w głównej mierze Heńkowi Pelli. Był on dla mnie wzorem muzycznym. Darzyłem go wielkim szacunkiem. Takim pozostanie w mojej pamięci.
Na koniec pochwalę się informacją, iż na Jubileuszowej Gitariadzie 40 wystąpię jako „support” zespołu Trubadurzy, z krótkim przypomnieniem zmarłego niedawno Krzysztofa Krawczyka.
Tekst Zbigniew Kowalski
Zdjęcia: Zbigniew Kowalski oraz prywatne archiwum Janusza Markiewicza, Jana Olejnika oraz Edwarda Kubińskiego.
Materiały audio:” Eugeniusz Latusek.
Opracowanie graficzne: Zygmunt Pieluch
Podziel się:
Opublikowano dnia: 28.07.2021 | przez: procomgra | Kategoria: Bez kategorii
Pytań było więcej. Odpowiedzi także. Może któryś z fanów dopisze coś więcej. Z radością opublikujemy taki suplement.
według mnie troszkę jakby za skromnie albo prowadzacy zadawał za malo pytań albo Janusz chciał być zbyt skromny no ale … a może tak uzgodnili W każdym bądź razie ważna postać na naszej scenie rozrywkowej szkoda tylko ,ze nie kontynuuje swojej działalności dalej przecież wciąż jest ogromnie popularny i chętnie Go słuchają jak tylko mają taka mozliwość jego fani