Telefon, kilka dzwonków w oczekiwaniu na rozmówcę i… w słuchawce słyszę:Witaj Zbyszku. Co tam?
Krysiu. Sporo ostatnio rozmawialiśmy o telewizyjnym serialu „Osiecka” i o STS. Myślałem wcześniej o tym by na mojej „retromuzycznej” stronie opowiedzieć o działalności tego teatru, wiedząc, że byłaś przez dłuższy okres związana z tym środowiskiem. Długo zastanawiałem się w jaki sposób to uczynić. Od wielu lat obserwuję Twoje zaangażowanie w ochronę pamięci Janusza Gniatkowskiego. Wszyscy kojarzą Ciebie jako żonę słynnego „Gniadego”. Janusza nie ma już od dłuższego czasu między nami. Dzisiaj, właściwie całe swoje życie poświęcasz na krzewienie pamięci o swym mężu, niezwykłym artyście, którego nazywano „polskim Frankiem Sinatrą”, niewiele miejsca pozostawiając dla siebie samej. Cenię to bardzo, ale może warto opowiedzieć troszkę o sobie. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, o tym jakie były Twoje początki? Skąd Twoje zamiłowanie do piosenki? Opowiesz trochę?
– Nasz dom rodzinny pełen był muzyki. Wszyscy śpiewali, wszyscy. Tata był fantastycznym tenorem, mógł od razu stanąć na scenie operowej. Ciocia – Janina Maciejewska kreowała rolę tytułowej bohaterki opery „Halka” Stanisława Moniuszki, wystawianej ponad sto razy na scenie Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie.
Śpiew w naszym domu był rzeczą naturalną. Odrobina alkoholu, powiedzmy, „ćwiarteczka” na dwadzieścia osób a śpiewania na tyle, że ludzie stawali pod oknami i słuchali naszych popisów. Dom rodzinny był moją szkołą muzyczną odkąd tylko oczy otworzyłam. Babcia była świetną pianistką, świetną. Godzinami siedziała przy fortepianie, później przy pianinie… grała Liszta, Chopina. Tak, że widzisz, miałam niebywałe wykształcenie muzyczne.
W szkole średniej wyłączyłam się ze śpiewania. Zajęłam się recytacją. Wielokrotnie wygrywałam konkursy recytatorskie. Byłam nieco zakompleksiona, uważałam, że talentem odstaję od reszty rodziny jeśli chodzi o śpiewanie, stąd to moje nowe zajęcie. Tata twierdził jednak co innego. Jeszcze przed maturą, trzymając mnie za rękę, zaprowadził na odbywający się w tym czasie konkurs piosenkarsko-śpiewaczy. Dla dodania sobie zaprosiłam do towarzystwa swoją najlepszą koleżankę, nieżyjącą już Izę Wnuk, która była w szkole piosenkarką numer jeden. O dziwo, zajęłam tam pierwsze miejsce. Właściwie to był mój debiut piosenkarski, który szerzej uchylił drzwi na scenę. Pozwolił mi uwierzyć w siebie. Wcześniej brałam udział w życiu kulturalnym szkoły. Wystąpiłam w szkolnym teatrzyku w wystawianej „Moralności pani Dulskiej”. Późniejsze, drobne sukcesy sceniczno-estradowe spowodowały, iż z czasem stałam się w Częstochowie osobą popularną.
Czy pamiętasz swój pierwszy publiczny występ, swoją pierwszą piosenkę, którą wykonałaś przed większą publicznością?
– Już po maturze wygrałam konkurs na piosenkarkę, do popularnego częstochowskiego klubu „Studnia”. Tam akompaniował mi Andrzej Zakrzewski z zespołem. Zespół wyjechał potem do Szwecji, czyli miałam zawodowe przygotowanie, bo z zespołem śpiewałam półtora roku. Andrzej Zakrzewski wraz z Jackiem Nieżychowskim i Tadeuszem Chyłą ….Chłop żywemu nie przepuści” stworzyli później Silną Grupę pod Wezwaniem. Z Andrzejem Zakrzewskim współpracowałam także okazjonalnie w późniejszym okresie.
Jednym słowem tata postawił na Ciebie i nie pomylił się.
Mój tata obserwował mnie bacznie podczas tych rodzinnych biesiad śpiewanych, bo w domu pobierałam automatycznie lekcje śpiewu u najlepszych nauczycieli. Babcia Uczyła mnie też gry na pianinie. Nauczyłam się śpiewać drugim głosem, bo jak ciocia „ładowała” sopranem, którego ja nie posiadałam tak imponującego jak ona, to ja operowałam altem. Druga ciocia natomiast była totalną diwą operetkową. Urocza, śliczna, z ogromnym wdziękiem. To rodzina ze strony taty. Natomiast rodzina mamy także nie stroniła od muzyki. Babcia z dziadkiem śpiewali w kościelnym chórze, a już Ciocia wraz z wujkiem śpiewali w chórze na Jasnej Górze. Tato mój przed wojną skończył szkołę muzyczną jako organista, ale pracował jako inżynier górnik. Mama nie chciała artysty..
Podczas tych rodzinnych spotkań królowały raczej przeboje operowe i operetkowe. Czy śpiewaliście jakieś piosenki popularne, typowo rozrywkowe?
Raczej mało. Ale one wchodziły mi same do głowy z radia; Pamiętam jak tata woził mnie na ramie roweru na wycieczki, śpiewając przy tym swoje ulubione przedwojenne piosenki. Pamiętam je do dnia dzisiejszego. Mogłabym zrobić osobny recital tych piosenek. Niektóre z nich, przenosiłam do swego repertuaru już w dorosłym życiu. Np. zabawna piosenka o dziadku i puzonie. Śpiewały ją moje ciocie.
Tworzyliście piękną, muzyczną rodzinę.
Tak. Tak było. Bracia taty byli niezwykle muzykalni. Każdy z nich potrafił grać na pianinie. Jeden wujek grał na trąbce, inny zaś na skrzypcach.
Dzieciństwo pełne muzyki.
Tak. Od początku kiedy przyszłam na ten świat. Przesiąkłam tym i sama siebie oceniałam bardzo krytycznie, gdzie mi do nich. Żyłam w przekonaniu, że w domu wszyscy śpiewają lepiej ode mnie. W szkole średniej zrezygnowałam ze śpiewania na rzecz recytacji o czym wspominała już wcześniej. Ale tata wiedział swoje. Przysłuchiwał się mojemu śpiewaniu, z jaką swobodą posługiwałam się sopranem, lekkim delikatnym, chociaż głównie śpiewałam altem. I jeszcze ten drugi głos. Gdyby nie on, nie uwierzyłabym w siebie. Przekonał mnie, że mogę jednak być dobrą piosenkarką.
Szkoła średnia to w zasadzie sukcesy recytatorskie. Do śpiewu wróciłaś dopiero po maturze.
Jak wcześniej mówiłam, wygrałam konkurs piosenkarski do klubu „Studnia” i zaczęłam pracować za pieniądze, równocześnie studiując polonistykę. Szefem w Studni był Janusz Mielczarek, dzisiaj pisarz, poeta, fotograf, autor tekstów. To on namówił mnie do współpracy z Teatrem Studenckim „Bambino”, który istniał przy Politechnice Częstochowskiej. W październiku 1961 roku zrodził się pomysł aby trzecią rocznicę otwarcia Teatru uczcić wydarzeniem na skalę ogólnopolską. Tym wydarzeniem miał być Ogólnopolski Przegląd Piosenki Studenckiej. Oczywiście znalazłam się w reprezentacji teatru „Bambino”. Zdobyłam tam jedną z głównych nagród. Wśród nagrodzonych na festiwalu obok mnie znalazł się kolega z teatru Janusz Żelazny, Fryderyka Elkana z warszawskiej „Stodoły, Aleksander Nizowicz ze Szczecina,” oraz Tadeusz Chyła z gdańskiego „To – Tu”.
Zwycięstwo w tym przeglądzie z pewnością otworzyło kolejne drzwi kariery.
Na tym właśnie konkursie zdobyłam nagrodę – wyjazd do Bułgarii. otrzymałam też skierowanie na „wczaso-kurs piosenkarski”, gdzie poznałam między innymi Agnieszkę Osiecką Krzysztofa Komedę, Jerzego Abratowskiego.. Moimi koleżankami były m. in. Teresa Tutinas oraz Bogdana Zagórska.
Dziwna i niespotykana nazwa „wczaso-kurs”. Na czym polegał? Co to było?
To była taka swego rodzaju forma docenienia. Najlepsi piosenkarze młodego pokolenia zapraszani byli na koszt organizatora na tego typu szkolenie połączone z wypoczynkiem. Spore wyróżnienie. Był to Kołobrzeg, do którego w czasie mojej pracy estradowej wiele razy wracałam. Mieliśmy tam różnego rodzaju zajęcia. ”Wczaso-kurs” kończył się wspólnym koncertem. Po jego ukończeniu, Agnieszka Osiecka zaprosiła mnie do Teatru STS, a Abratowski do szkoły piosenkarskiej Pagartu. Tata mój wynajął dla mnie mieszkanie w Warszawie. Trafiłam pod opiekuńcze skrzydła wspaniałych nauczycieli. Z zespołem Jerzego Abratowskiego nagrałam w warszawskim radiu piosenkę „Coś za darmo”, za którą dostałam nagrodę w Cz- wie.
W Studium Piosenkarskim „Pod Gwiazdami” uczyli mnie Jerzy Wasowski, Zbigniew Kurtycz, Julian Sztatler.
Sztatler? Ten o konika?
Tak, Ten właśnie. Pamiętam, że Sztatler dobrze śpiewał, miał ciekawy głos i wylansował wielki szlagier „Wio Koniku”. Drugą gwiazdą, który tam śpiewał był Zbigniew Kurtycz. Zaprzyjaźniliśmy się, było to zanim jeszcze poznał Basię Dunin. Zbyszek zadziwił mnie śpiewaniem z gitarą piosenek Lwowskich. Nie było to mile widziane. Moimi koleżankami były Urszula Dudziak, Łucja Prus, z którą Sztatler był zaprzyjaźniony, Regina Pisarek Janusz Ślęzak i Marian Kawski. Z Jerzym Wasowskim spotkałam się potem na planie filmu „Upał” do którego zaprosił mnie Kazio Kutz. To on wywalczył dla mnie arcyciekawą rolę w wannie.
Kolejny interesujący epizod, tym razem filmowy.
To była pierwsza połowa lat sześćdziesiątych. Kaziu debiutował jako reżyser komediowy. Ten film to komedia opowiadająca o historii jaka wydarzyła się w opustoszałym z powodu upału mieście, z polecenia premiera, o ład i porządek oraz bezpieczeństwo kilku wciąż przebywających w nim osób, dbają Starsi Panowie (Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski). Pomaga im żeńska Drużyna Przeciwudarowa im. Kupały z Lądka Zdroju, na czele której stoi Zuzanna (Kalina Jędrusik). W tym czasie do miasta przyjeżdża ambasador egzotycznego, choć nie nazwanego w filmie państwa. Z powodu braku ludzi w mieście nikt nie przygotował powitania, obrażony gość składa więc ostrą notę. Starsi Panowie muszą uspokoić sytuację i zażegnać kryzys dyplomatyczny.
Wraz z innymi koleżankami z STS-u tworzyliśmy tam pielęgniarską Drużynę Przeciwudarową. Dziesięcioosobowa grupa dziewcząt, m.in. piosenkarka Jadwiga Strzelecka. Po latach spotkałyśmy się na koncertach w USA. W filmie występowała cała plejada gwiazd polskiej sceny: Jeremi Przybora, Jerzy Wasowski, Wiesław Michnikowski, Barbara Krafftówna, Kalina Jędrusik -potem pracowałyśmy razem w Warszawskiej Estradzie, Wiesław Gołas, Krzysztof Litwin, Zdzisław Leśniak, Jarema Stępowski, Jerzy Bielenia, Tadeusz Pluciński, Władysław Hańcza.
Może kilka słów o samym STS-ie.
Pierwszy mój spektakl w Teatrze STS, to „Wszystko co nasze” i takie nazwiska jak: Krystyna Sienkiewicz, Zofia Merle, Jan Stanisławski, Stanisław Tym. Jak wspominałam po tym „wczaso-kursie” otrzymałam od Agnieszki Osieckiej taką, powiedzmy „przepustkę” do STS-u. Pojechałam tam na przesłuchanie. Zostałam przyjęta. Weszłam do prób w programie „Wszystko co nasze”. Śpiewałam „Serce mnie boli” i „Białe szaleństwo”. Czasem jednak wracano do poprzednich spektakli. Tam powierzono mi zastępstwo we wcześniejszym programie „Trzydzieści milionów”. Zastąpiłam Ankę Prucnal, śpiewałam „Chyba tak” ona wkrótce wyjechała do Francji. Reżyserem byli Jerzy Markuszewski i Lipińska…ta od Kabareciku telewizyjnego.
Anna Prucnal opuściła kraj już na stałe.
Tak. Uczestnicząc w kolejnych występach dynamicznie zaczęła się rozwijać moja kariera piosenkarska. Miałam wiele występów. Brałam udział w programach telewizyjnych. Np. w bardzo popularnym programie pt. „Wielokropek” z Janem Kociniakiem i Janem Kobuszewskim. Była też telewizja z Wojtkiem Młynarskim, od którego dostawałam teksty. To on zarekomendował mnie do Kabaretu aktorów w klubie Largaktil. Reżyserem był Czesław Jaroszyński mąż przyszłej estradowej koleżanki Janiny Jaroszyńskiej. Potem była ta moja przygoda z filmem „Upał”. Cała gromada pięknych dziewczyn i wśród nich ja.
Będąc w zespole STS-u wystąpiłaś na pierwszym Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu.
Oczywiście. Miło wspominam zapowiadających mój występ panów. Jerzy Waldorff: „Ładne mamy warszawianki prawda?” Potem zapowiadał mnie Lucjan Kydryński „czarnooka Krystyna Maciejewska” a parasol nade mną trzymał Jacek Federowicz, który mieszkał w pokoju obok w hotelu mieszczącym się vis a vis dworca kolejowego w Opolu. Zajmowałam pokój wspólnie z Zosią Merle oraz z Elą Burakowską. Ile szczegółów się pamięta! Wraz z Elą chodziłyśmy na spotkania towarzyskie z Markiem Gaszyńskim i Witoldem Pogranicznym. Wiele lat później zapraszałam Gaszyńskiego do jury Festiwali Janusza
STS został laureatem nagrody zespołowej.
Jury festiwalowe nagrodziło indywidualnych wykonawców, były też wyróżnienia dla piosenek. To właśnie tam objawił się na szeroką skalę geniusz pisarski Agnieszki Osieckiej. „Piosenka o okularnikach” w kategorii piosenki estradowo-artystycznej zdobyła jedną z głównych nagród. Ja śpiewałam trzy wyróżnione piosenki z Agnieszki tekstami „Serce mnie boli” , Czerwony Kapturek” i „Białe szaleństwo” Jako piosenkarka znalazłam się tez w pierwszej grupie wyróżnionych, za wykonanie 4 piosenek i otrzymałam serwis do kawy…
Jak na Twoje życie wpłynęły osiągnięte sukcesy?
Działalność w STS nie przynosiła profitów poza zdobywanymi nagrodami i od czasu do czasu jakimiś dietami za występ. Wszyscy pracowaliśmy tam za darmo. Trzeba było z czegoś żyć. Po uzyskaniu tzw. weryfikacji pośpiewałam trochę w Kawiarni „Pod Gwiazdami’, a potem podpisałam umowę z Estradą Olsztyńską. Z Jerzym Duszyńskim – powojennym amantem, najpiękniejszym mężczyzną w filmie polskim, Z zespołem muzycznym Estrady Olsztyńskiej, z którym nagrałam kilka piosenek w miejscowym radiu, Ireną Santor i reżyserem Zbigniew Korpolewskim. Był to program „Corrida po polsku” w którym występowałam pół roku…
Twoja przygoda z STS- em skończyła się po udziale w filmie „Upał”?
Kiedy zakończyły się dni zdjęciowe, zaczęłam współpracę z telewizją, radiem. Śpiewałam w Estradzie Bydgoskiej wraz z kolegami i koleżankami poznanymi podczas kursu piosenkarskiego. Tam poznałam Jana Danka piosenkarza, który wraz z Nataszą Zylską i Januszem Gniatkowskim tworzyli najpopularniejszą grupę lat 50 tych. Właśnie tam zostałam zarekomendowana przez jednego z konferansjerów, na przesłuchanie do PAGART-u. Program reżyserował Jerzy Michotek. Spodobałam się więc zaproponował dołączenie do zespołu. Jerzy Michotek kompletował zespół do wyjazdu na koncerty w ZSRR.
Kiedy los zetknął Cię Januszem Gniatkowskim.
Janusza poznałam przez zaskoczenie. Było to w Warszawie, na pierwszej próbie naszego zespołu przed wyjazdem do ZSRR. Po prostu przedstawił nas sobie Michotek. Stałam wtedy na pięterku z Michotkiem, przed drzwiami do sali prób, a po schodach wchodził Janusz Gniatkowski. Moją uwagę zwrócił, swoją elegancką jesionką, piękną opalenizną i czarującym uśmiechem. Wyglądał jak prawdziwa międzynarodowa gwiazda. I gdy wszedł na scenę okazało się, że był fantastycznym artystą W takich okolicznościach odbyło się nasze pierwsze spotkanie. Data tego spotkania na zawsze zapisała się w mojej i Janusza historii. To był Prima Aprilis roku 1966. „Dzień dobry wiosno”, piosenka, którą skomponował Bogusław Klimczuk, kierownik muzyczny naszej grupy, była pierwszą piosenką, którą wykonywaliśmy z Januszem w duecie. Potem było ich dużo więcej. Spędziliśmy wspólnie 45 lat. Choć Janusza nie ma już od lat dziesięciu, to ja wciąż odczuwam jego bliską obecność. Wkrótce minie 55 lat od pamiętnego dnia żartu.
O tym jak wybrzmiewały następne 23 duety Krystyny Maciejewskiej i Janusza Gniatkowskiego dowiecie się z książki „APASSIONATA – Wspomnienia o Januszu Gniatkowskim”, której autorem jest Janusz Świąder.
Opublikowano dnia: 17.03.2021 | przez: procomgra | Kategoria: Bez kategorii