Licencja na sztukę II
Oprócz bolesnych bolączek opisanych w pierwszej części Licencji, najbardziej bolesną z bolesnych była boleściwa boleść – posucha panująca na rynku instrumentów muzycznych. Szczątkowe wieści i skądciś wykombinowane katalogi instrumentów i sprzętu nagłośnieniowego, najpierw załamywały nas niemożebnością nabycia; niewykonalnością zakupu, by za chwilę rozpęknąć się fajerwerkiem tysiąca i jednej koncepcji. Nieważny był potencjalny irrealizm planowanych przedsięwzięć. Wizja odniesienia sukcesu była tak ekscytująca, że jakakolwiek dorzeczność nie miała racji bytu. Klapki na oczach jak u Perszerona i wio do przodu! Sam sobie wozem, furmanem i lejc(em)ami. Rzecz oczywista, nikt nas nie poganiał batem!
Opowiastka pierwsza - koncepcja gitarowa
Skoro nie można kupić, to trzeba sobie wyprodukować! Pomysł wydawał się być przedniej marki. Szablon, według którego miał powstać wymarzony instrument cyzelowany był z wyjątkową skrupulatnością i dbałością o szczegóły. Ilość powstałych szkiców z różnorodnymi kształtami świadczyła dobitnie, o nietuzinkowej wyobraźni personelu biura projektowego. Ścierające się wizje, zawzięte dysputy doprowadziły w końcu do finalnej wersji prototypu studyjnego. Zachwytom nie było końca. Następny etap, to przekształcenie biura projektowego w wysoce zaawansowane technologicznie – doświadczalne centrum wytwórcze.
Lokalizacje zmieniały się w zależności od stopnia przychylności, tolerancji i akceptacji właścicieli obiektów. Pewien problem stwarzał fakt, iż na co dzień budowle te służyły zaspokajaniu bytowych potrzeb mieszkańców. Drogą żmudnych negocjacji udawało się osiągnąć kompromis. Wymiernym efektem zbliżenia stanowisk było alternatywne usytuowanie wytwórni. Piwnica, komórka lub strych. Wszystkie te miejsca zapewniały optymalne warunki dla pionierskich wysiłków domorosłych lutników.
Tylko na kultowej Próchnika panowała niczym nieskrępowana wolność. Genius loci unosił się swobodnie w powietrzu, pełniąc swą powinność. Powalała na kolana szczerość, budziła podziw otwartość, wzruszała autentyczność. Tak reagowali wszyscy, którzy zetknęli się z tym miejscem. Bezceremonialny humanizm właścicieli mieszkania (prywatnie rodzice autora eseju) pozwalał na śmiałość wizji, niesztampowość postępowania, nowatorstwo procedur i technologiczne prekursorstwo.
Nie ingerowali nawet wtedy, gdy istniało skądinąd trudne do przewidzenia zagrożenie: awarią najbliższej stacji transformatorowej, możliwością najazdu sąsiadów oponentów wysokiej dawki decybeli, czy wreszcie malutkim, lokalnym pożarkiem, o zasięgu, co najwyżej kilku sąsiednich ulic. Wszystkie te ewentualne przypadłości były kosztami, jakie gotowi byli ponieść, aby mogła ukształtować się Sztuka.
Prekursorem bezstresowego wychowania był Dziadek. Zawsze wygłaszał jedną, nieodmiennie powściągliwą tyradę: „Niech się dzieci bawią”! Ze stoickim spokojem reagował na alarmujące wieści, że ukochani wnukowie - (zachowując chronologię wydarzeń przypisaną do wieku latorośli) - wbijają gwoździe w podłogę - postawili tamę na rzeczce z drzwi zdjętych ze stodoły - odpalają w stodole resztki rac z II wojny. Pytasz, czy zapłonęła stodoła? Bez paniki! „Ty sie nie boj”! Dla Dziadka to wszystko były dyrdymałki, banialuki.
W ten oto sposób - człowiek nieskrępowany dogmatami, bez zaściankowych kompleksów, z umysłem otwartym na novum i nieschematyczne procedury zachowań, zdystansowany do wszelakiej manieryczności - w przyszłości będzie spełniać się w Muzyce.
Mnogość i stopień skomplikowania narzędzi mogły przyprawić o ból głowy. Piły ręczne: płatnica, otwornica. Strugi /heble/, tarniki, pilniki, dłuta, młotki, obcęgi. Pilarki tarczowej /krajzegi/ nie mieliśmy. Z narzędzi pomocniczych do wykorzystania w końcowej fazie produkcji dla uzyskania ostatecznego szlifu…siekiera. W powietrzu fruwały swojsko brzmiące nazwy narzędzi…Podaj mi fuchszwanca/płatnicę/. Nie chciałem lochzegi/otwornicy/! Wiesz, co sobie możesz narżnąć gratzegą/narżnicą/? Znowu ci się klopzega/ramówka/ pomyliła z laubzegą/włośnicą/!
Nie zrażeni pokrętnością terminologii stolarskiej, zacietrzewieni, ale zjednoczeni wokół idée fixe, nie braliśmy na poważnie nieśmiałych głosów przyjaciół. Tych myślących trzeźwiej od nas.
-Pomyśleliście skąd wziąć drewno na podstrunnicę? Heban. Palisander, a może brazylijskie Pernambuco? No, skąd wziąć? Progi też nie mogą być z byle czego. Słyszeliśmy, że przetworniki, złote rączki wyczarowują ze słuchawek telefonicznych! Ale, co to będzie za brzmienie? Klucze da się wykręcić z jakiegoś pudła gitarowego. I, co dalej?
Dalej?
Osoby:
ZENEK, sprawca czynu zabronionego, inspirator
KINIU, współsprawca, pomagier
JÓZEF ZDUNECKI, ojciec Zenka
ORMOWIEC
MILICJANT I
MILICJANT II
CHÓR GERIATRYKÓW
A K T P I E R W S Z Y
SCENA I
Miasto średniej, a może trochę większej wielkości?
ZENEK
Wiem skąd możemy wziąć materiał na gitarę!
To dobrej jakości deska dębowa, wysezonowana.
KINIU
Pewne to?
ZENEK
Jako żywo!
KINIU
Prowadź!
SCENA II
Pewna klatka schodowa służąca ludności do przemieszczania się w górę i do dołu. Wyposażona w schody drewniane: dwubiegowe, powrotne, policzkowe. O normalnym kącie nachylenia; między 30º, a 36º. Stopnice wykonane z dobrej jakości drewna dębowego, wysezonowanego.
ZENEK
Ta wydaje się najmniej zużyta. Mało wydeptana.
KINIU
Może być. Wyrywaj!
A K T D R U G I
SCENA I
Budka telefoniczna na skrzyżowaniu ulicy „Tędy do Dobrobytu” z aleją „Przodowników Pracy”.
ORMOWIEC
Towarzyszu, dyżurny oficerze, uprzejmie donosze, że byłem świadkiem, jak dwa elementy nieuświadomione klasowo rozebrały klatke schodowom!
MILICJANT I
Całom?
ORMOWIEC
Nie, tylko jednom deske ze schodów ukradły.
MILICJANT I
Wiecie dokąd się oddalili?
ORMOWIEC
Zbiegli!
MILICJANT I
Zbiegli! To rzuca na nich podejrzenie, że są sprawcami!
ORMOWIEC
Ojciec jednego z nich, to mój somsiad. Jego aresztować, spuścić manto, wtedy wszystko wyśpiewa!
MILICJANT I
Zaraz kogoś wyślę!
ORMOWIEC
Żegnam z pokorą.
A K T T R Z E C I
SCENA I
Podwórko kamienicy z nieszczęsną klatką schodową, pozbawioną jednego niezwykle bezcennego elementu. Jego niezaprzeczalny walor mógł docenić tylko samorodny talent lutniczy.
MILICJANT II
Obywatelu Józefie Zdunecki, jak deska do wieczora znajdzie się na swoim miejscu, przymkne oko na ten chuligański wybryk syna! Zrozumiano?
ZDUNECKI
Tak będzie Panie!
Obywatel M. O. był bardzo wyrozumiały. Może też miał w rodzinie młodego technika konstruktora, kombinującego jak z kawałka drewna wystrugać instrument?
A K T C Z W A R T Y
Czas – tego samego dnia. Popołudniem.
SCENA I
Podwórko, niczym studnia. Otoczone ze wszystkich stron wysokimi kamienicami. W każdej kamienicy rozchylone na oścież okna z zawartością wychylającej się gawiedzi. To dla zapewnienia sobie jak najlepszego widu i słychu. Niczym widzowie w Koloseum spragnieni chleba i igrzysk. Na arenie dwa bidulaki. Gladiatorzy? Ubrani w typowe dla epoki stroje: spodnie z fabryki „Odra” - kolebki polskich dżinsów; buty „welurki”, oraz obowiązkowe czerwone skarpetki „frotte”. Bez miecza, tarczy, włóczni. Za oręż służąca im jedynie dobrej jakości deska z drewna dębowego, wysezonowanego, mało wydeptana. Niedostatek fizyczności rekompensowali sobie bezmiarem mocarnej psyche. Uosabiali wszechobecny w subkulturze bigbiciarzy nurt -„tumiwisizm"
CHÓR GERIATRYKÓW
- Zobacz kochanieńka, jakie rozwydrzone bachory. We łbach im się tera przewraca!
- Co prawda, to prawda.
-Do roboty zagonić!
-Lać i patrzeć jak puchnie!
-D…!
-Za…!
-W…!
-Przy…!
-Ty babiszonie! Nie czepiaj się chłopaków! Lepiej sprawdź, co twoja rozwydrzona córeczka wyrabia?
-Ożeż ty szkaradna ciućmo dostaniesz do wiwatu! Niech tylko zejde na dół!
- Słyszał somsiad, co ta bździągwa na mnie powiedziała? Toć to szok!
KINIU
Rzuć gałeczką na tego w podkoszulku. Bardzo gustowny berecik z antenką na czerepie. Japa mu się nie zamyka!
ZENEK
Ta w papilotach też niezgorsza pierduśnica. Pucha od ucha do ucha
rozdziawiona.
KINIU
To wszystko nas spotkało przez twojego sąsiada ormowca. Przykleił się do nas jako żywy epifit.
ZENEK
Niby, co?
KINIU
Jak oplątwa brodaczkowa! Uważaj! Jeszcze chwila i zaczną w nas rzucać czym popadnie!
Co za obmierzłe typy? Ale się zacietrzewili!
ZENEK
Idziemy zamontować deskę.
- - -
Gotowe.
ZENEK
Nic tu po nas.
KINIU
Spadamy!
MARGINALIA
Opisane powyżej fakty, miały miejsce w rzeczywistości. Licentia poetica przyzwoliła mi na dość swobodne użycie neologizmów, zmianę szyku wyrazów, zmianę imion, oraz nazw. Zastosowanie błędnych form fleksyjnych, w zamyśle miało podbudować efekt humorystyczny. Puryści, moraliści, oraz wszyscy ortodoksiści, nie fukajcie na pierduśnicę. Wyjaśniam, że jest to regionalizm poznański i znaczy tyle, co gaduła, plotkara, klekotka. Oplątwa brodaczkowa, czyż to nie znakomity synonim ormowca-krzywula? O, ileż ciekawiej, zabawniej, bardziej frapująco zadźwięczała by kłótnia, gdyby adwersarze zamiast inwektywami obrzucali się autentycznymi nazwami szkodników występujących w przyrodzie. Mam sentyment do kilku z nich. Można rzec - moje ulubione pyszotki!
Zakosztujmy!
SCENA II
CHÓR GERIATRYKÓW
- Ej! Turkuć podjadek! Zbiera mi się na namiotnik i przymiotno, jak na ciebie patrzę. Chętnie bym cię kopnęła w kuprówkę!
- Oj, czekaj, że! Złapię cię za pierścienicę! Ty brudnico! Jak walnę w wielkopąkowiec, to będziesz miała na czole piętnówkę!
- Co tak wytrzeszczasz przeziernik? Widzę, że podskórniak to już pryszczarek. Aż miło popatrzeć. A jaka piękna miodówka plamista na szyi! A może to jest szrotówek? Uwentualnie mączniak. Nie machaj łapami, słychać w łokciach skrzypionki.
- Ty ciemna śluzownico. To twoja skóra wygląda jak pilśniowiec z szarą pleśnią. Chciałoby się wyglądać jak zdobniczka, a bo słodyszek? Nic z tego! Możesz sobie kłaść na facjatę omacnicę, kwieciek, nasionnicę, a i tak będziesz wyglądać jak owocnica żółtoroga z włosami bawełnicy. Ale miotła! Co widzę? Czyżby to chwościki buraka zwisały ci z przodu? A nosek, to już łokaś garbatek.
- Ty lepidoptero! Sama spójrz w kalendarz, to już pordzewiacz i skorupik . Pora na zwójkę rdzaweczkę i piędzik przedzimek. I zamknij wreszcie chowacz czterozębny. Brzydki jak śmietka ćwiklanka! Chciałabyś błyszczeć kulturą jak połyśnica. Nic z tego! Mało ci? Masz ochojnik na więcej? Ty koścista, sucha zgnilizno!
- Ale z ciebie warzywnica. Jak słyszę, co wygadujesz, to mi się wzdymacz w brzuchu robi. Ty zarazo i parchu. Zwójkowaj liście! Jesteś vulgaris, opuchlak, szpeciel i plamistość! Zatkało?
K O N I E C
Janaszek
Wydłubek-Oczateczek
Opublikowano dnia: 17.07.2016 | przez: procomgra | Kategoria: Bez kategorii
Powinien Pan posłać na konkurs literacki! Link to tekstu prześlę przyjaciołom, wśród nich są i poloniści, będą zachwyceni!
Chylę czoła przed Autorem za pomysł i pracę włożoną w tekst. Ulica „Tędy do dobrobytu” czyżby była dzisiejszą ulicą Próchnika?
Duże brawa dla mecenatu Rodziców i Dziadka nad prekursorami bigbeatu/ lutniarzami:-)
Gościu, siądź przy mym bębnie, a odpocznij sobie! Nie dojdzie cię tu rozgwar, przyrzekam ja Tobie! Przepraszam za paralelę do mistrza Kochanowskiego. Nie umiałem się oprzeć pokusie. Dziękuję za miłe słowa. Mozolnie uprawiam moją wciąż jeszcze – terra incognita. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać, a może i zainteresować kogoś tym, co było moim udziałem w przeszłości? Tak, to Próchnika!
Serdeczności
Janaszek