Ludwig Niemas napisał o swoim przyjacielu dla Retromuzyki i dla jego żyjącej rodziny.
Niewielu może wrócić pamięcią do początków rozwoju bardziej lub mniej znanych postaci w czasie rozwoju polskiej muzyki „silnego uderzenia” i przekazać innym, młodszym, jak to się z nimi „wtedy” rzeczywiście zaczynało. Jedynie od tych naocznych świadków pochodzą wspomnienia, ponieważ ogólnie brak jest jakichkolwiek prywatnych archiwów z dokumentami czy pamiętnikami. O jakichś dawnych, prywatnych nagraniach dźwięków lub obrazów nie może być mowy, gdyż wtedy w ogóle nie było sprzętu do ich wykonania.
Dlatego że ostatnio coraz częściej objawia się wyraźna tendencja do nawet szczątkowego, czyli niepełnego, odtwarzania danych o życiu tych znanych, utalentowanych jednostek, co da się również zauważyć na przykładach polskich „gigantów” muzyki w internetowym „YouTube”, skłaniam się tutaj do opisu jednego ze znanych w Polsce kędzierzyńskich muzyków, którym był Henryk Pella. Niestety, mogę opisać tutaj tylko początki jego kariery w środowisku Kędzierzyna, ponieważ później nasze drogi się rozeszły.
Mimo że uczyłem się kiedyś w tej samej szkole podstawowej w Kędzierzynie co Heniek, poznałem go dopiero w 1965 roku jako dorastającego młodzieńca, grającego na gitarze w Domu Kultury „Chemik” w Kędzierzynie, gdzie młodym ludziom było dozwolone muzykowanie w dowolnie zestawionych instrumentalnie formacjach. W powiecie kozielskim były jeszcze Domy Kultury w Koźlu i w Kłodnicy, których przedstawiciele dyrekcji też mieli tak „wielkie i otwarte” serca dla rozwoju kultury i muzyki, jak ci z DK „Chemik”.
Na początku naszej znajomości rozmawiałem z Heńkiem na temat naszych doświadczeń oraz aktywności w przeszłości. Gdy wspomniałem, że przybyłem z rodzicami do Kędzierzyna z Pomorza Zachodniego, wtedy Heniek mi przerwał, mówiąc, że on też przybył z rodzicami z Pomorza Zachodniego, z małego miasteczka w woj. koszalińskim o nazwie Złotów, w którym po wojnie zamieszkiwało tylko kilka tysięcy mieszkańców. Ucieszyłem się z tego bardzo i od razu uzupełniłem swoją informację, że ja również przybyłem z woj. koszalińskiego, z Białogardu, gdzie mieszkałem prawie 10 lat. W ten sposób nasza więź przyjaźni mimowolnie się pogłębiła, ponieważ uważaliśmy się za ziomków.
Nasze pierwsze spotkanie dotyczyło założenia nowej grupy muzycznej, o czym dokładniej napisałem w artykule „WEGATONY” na stronach historii w Retromuzyce. To spotkanie było wielce spontaniczne i podniecające, dające nam wszystkim nadzieję na wspaniałą przyszłość. Wtedy nie było z nami jeszcze późniejszego perkusisty, którym został Franek, ale po kilku próbach muzycznych skład naszego, jeszcze bezimiennego zespołu był już ustalony i przedstawiał się następująco: Bronisław Łoś, Ludwik Niemas, Henryk Pella i Franciszek Podeszwa.
Poza Heńkiem, żaden z nas nie miał szkolnej edukacji muzycznej, co wcale nie oznaczało, że nie mieliśmy pojęcia o muzykowaniu. Kędzierzyn był wtedy małą miejscowością i prawie każdy każdego znał, co pozwalało nam korzystać z uwag, wskazówek, a najczęściej z nauk tych, którzy osiągnęli już w swoim życiu umiejętności grania na różnych instrumentach, i zdobywać zdolność tworzenia pojedynczych lub złożonych dźwięków o wysokiej jakości w dowolnym rytmie. Inni, których słuchaliśmy przy odtwarzaniu muzyki z nagrań, przeważnie z płyt, lub w radiu, też byli naszymi mimowolnymi nauczycielami, jednak proces naszego rozwoju, podobnie jak postęp, zależał przede wszystkim od naszej zdolności wzrastania…
Muszę od razu przyznać, że trzy gitary i perkusja były typowym składem instrumentalnym większości zespołów w latach 60-tych, w tym i naszego zespołu, na wzór takich grup zagranicznych, jak The Beatles, The Rolling Stones, The Shadows itd.
Byłem starszy od Heńka, podobnie jak od innych członków naszego zespołu. Z racji wieku oraz nabytego już nieco wcześniej doświadczenia muzycznego zostałem zaakceptowany w zespole do podejmowania wielu decyzji, które na początku naszej wspólnej działalności dotyczyły przede wszystkim organizacji naszych poczynań. Czułem się w tej roli bardzo dobrze, wiedząc, czego potrzebowaliśmy, aby spełnić nasze marzenia.
Heniek, który wtedy zdobywał jeszcze wykształcenie muzyczne, był zawsze centralną postacią naszego zespołu od strony muzycznej nie tylko z racji swojej edukacji, lecz dzięki swojej zdecydowanej i stanowczej tendencji dążenia do perfekcji przekazywania naszej muzyki. To prowadziło jego i mnie do wielu ustaleń na początku prawie każdej próby zespołu przez cały okres naszej aktywności, ponieważ przekaz muzyki do słuchaczy był jedną z naszych największych trosk. Te rozmowy lub ustalenia wyłoniły nasz muzyczny profil, trend, styl, a przede wszystkim nasze muzyczne brzmienie i jego jakość. Zrobiliśmy się przez to bardzo wrażliwi na piękno melodii i głosu, ale wrażliwość Heńka w tym kierunku zmieniała się bardziej intensywnie niż nasza, mając wielki wpływ na jego osobisty charakter i usposobienie.
Zmiany charakteru i usposobienia Heńka były mocno związane z jego życiem prywatnym, które nie zawsze było bogate w uśmiech. Jego ojciec był dominującą postacią w rodzinie, a jego predyspozycje i wykształcenie pedagogiczne pozwoliły mu objąć stanowisko dyrektora Szkoły Podstawowej nr 6 w Kędzierzynie. Reprezentowana przez niego postawa w życiu prywatnym i zawodowym była bardzo podobna i objawiała się wysokimi wymaganiami od samego siebie oraz od innych. W ten sposób Heniek znalazł się pod opieką wymagającego ojca, który żądał od niego, aby kształcił się muzycznie, zapewniając sobie w ten sposób przyszłość nauczyciela muzyki. Dlatego też Heniek otrzymał w domu pianino do ciągłych ćwiczeń.
Równolegle z postępem edukacji muzycznej objawiała się jego miłość do gitary. Ucząc się sztuki gry na fortepianie, czyli na instrumencie klawiszowym, zaczął poznawać technikę gry na gitarze. Im bardziej wnikał w jej tajniki, tym lepiej rozumiał funkcje instrumentów strunowych. W ten sposób stawał się multiinstrumentalistą, pretendując również do gry na perkusji.
Ciekawostką jest tutaj fakt, że Heniek otrzymał od rodziców czeską gitarę elektryczną marki JOLANA, aby tylko pozostał przy swoich zainteresowaniach (zobacz załączone zdjęcie). Rodzice Heńka zauważali jego wielkie zaangażowanie muzyczne w postaci granych przez niego w domu utworów światowych kompozytorów i wykonawców, co kiedyś w rozmowie z jego rodzicami usłyszałem wprost. Ojcu Heńka nie podobała się „nasza” muzyka (pochodząca od „szarpidrutów”), ale przyznał do mnie, że ona ma potężny wpływ na rozwój jego uzdolnień. Natomiast mama Heńka nigdy nie wypowiadała swoich opinii na ten temat w obecności swojego męża oraz mojej. To była skromna, przeważnie poważna kobieta, którą Heniek musiał darzyć wielkim uczuciem. On w zasadzie nigdy nie mówił o swojej rodzinie do kogokolwiek, ponieważ został tak wychowany. Temat rodziny lub jego osobistych uczuć był dla innych zawsze tematem „tabu”.
Lubiłem rozmawiać z ojcem Heńka, który kochał wysoką jakość wykonywania czegokolwiek. Jego hobby było biało-czarne fotografowanie różnych obiektów, do którego starał się namówić Heńka, ale Heniek był pogrążony i zakochany jedynie w świecie dźwięków muzycznych i nic innego go nie interesowało.
Kiedyś byłem obecny podczas rozmowy Heńka i jego ojca, który pokazywał mu wykonane przez siebie w nocy zdjęcie murowanego słupka wejścia do Szkoły Podstawowej nr 6 w Kędzierzynie. To zdjęcie, naświetlane z balkonu ich mieszkania przez około 4 godzin, ukazywało niesamowicie piękny wachlarz coraz to dłuższego cienia, pochodzącego od światła zmieniającego pozycję księżyca względem Ziemi. Heniek kiwał tylko głową, przyznając, że zdjęcie było „ciekawe”.
Ojciec Heńka tak bardzo chciał, żeby on poza muzyką poznał jeszcze coś innego w życiu, ale jego wszelkie próby zmiany lub poszerzenia Heńka zainteresowań okazały się bezskuteczne, gdyż tylko muzyka była jego życiem.
W środowisku kędzierzyńskim było sporo ciekawych, młodych ludzi, którzy zbliżyli się do „naszej czwórki”, gdy poznali nasze tendencje i umiejętności. Wymienię tutaj Wieśka Skoreckiego z Pogorzelca, który uczył się w Liceum Ogólnokształcącym w Kędzierzynie i pomagał nam, szczególnie mnie, w zrozumieniu tekstów angielskich, ich fonetyki oraz treści. Wiesiek miał rodzinę w Anglii, która przysyłała mu na płytach dźwiękowych doskonałe nagrania angielskich i amerykańskich wykonawców. Niektóre z tych nagrań wolno mi było odtwarzać w mieszkaniu moich rodziców na doskonałym sprzęcie — w postaci radia „JUWEL von Stern Radio Rochlitz” z 1956 roku z 3-ma głośnikami o mocy 1 x 4W i 2 x 1.5W (zobacz załączone zdjęcie) oraz adaptera (gramofonu) o bardzo wysokiej jakości — który moi rodzice zakupili kiedyś, mieszkając jeszcze na Pomorzu Zachodnim. W ten sposób nasze mieszkanie stało się miejscem spotkań „naszej czwórki” oraz naszych przyjaciół, którzy — spragnieni słuchania doskonałej muzyki „na gorąco” i na „silnym” sprzęcie — przynosili też swoje płyty z nagraniami…
W tym samym Liceum Ogólnokształcącym uczył się Jasiu Pagacz, który mieszkał bardzo blisko Wieśka Skoreckiego, co sprawiło, że w sąsiedztwie tych dwóch przyjaciół powstała dosyć duża grupa naszych „wielbicieli”. Heniek dojeżdżał pociągiem do szkoły w Opolu i gdy poznał przeze mnie Jasia Pagacza, który studiował na Wyższej Szkole Pedagogicznej i też dojeżdżał pociągiem do Opola, wtedy jego krąg znajomych poszerzył się o starszego od siebie kolegę i jego przyjaciół. To było dla Heńka czymś całkiem nowym, nieznanym, ponieważ on był jakby „zamknięty” w gronie swoich rówieśników szkolnych oraz młodszych od siebie. Z wielkim podnieceniem opowiadał mi często o tych spotkaniach w pociągu podczas podróży do szkoły i z powrotem, które później wyłoniły, że Jasiu Pagacz — bardzo utalentowany żongler słowa — miał zostać naszym konferansjerem na koncertach.
W lecie 1965 roku, gdy nasz zespół przynależał jeszcze do DK „Chemik” w Kędzierzynie i codziennie miał próby, aby się rozumieć i zgrać muzycznie, poczuliśmy konieczność zrobienia przerwy w naszych spotkaniach. Jak się później okazało, to było doskonałe posunięcie. Ponieważ były wakacje i każdy z nas miał wiele wolnego czasu, postanowiliśmy opuścić Kędzierzyn, aby odetchnąć od tego wtedy „grajdołka”. Heniek wyjechał dokądś do rodziny na jakiś czas, a Bronek i ja znaleźliśmy się nad jeziorami łagowskimi pod namiotem, mając ze sobą gitarę z pudłem rezonansowym i spędzając wspólnie czas, aby się lepiej poznać. Franek pozostał w domu z osobistych powodów, tęskniąc za naszymi codziennymi spotkaniami.
Po kilku tygodniach przerwy spotkaliśmy się wszyscy znowu, czując wielki głód muzykowania. Ta przerwa umożliwiła nam zdobyć nowe spojrzenie na świat muzyki i wzbudziła w nas większą wolę działania, ale też zauważyłem, że Heniek stał się dziwnie zazdrosny, że rozumiałem się już z Bronkiem prawie bez słów. To spowodowało, że Heniek zaczął szukać częstszego towarzystwa Franka, któremu to bardzo odpowiadało. Gdy Heniek i Franek dowiedzieli się, że Bronek i ja spędzaliśmy jeszcze razem wspólny czas poza próbami, poznając przygodę zbliżenia się do natury nad wodą z innymi przyjaciółmi, wtedy postanowili „studiować” nagrania sławnych zespołów i indywidualnych wykonawców, aby nam dwóm udowodnić, że marnowaliśmy tylko cenny czas. Wreszcie doszliśmy razem do przekonania, że samo granie na próbach i „wałkowanie” tych samych utworów muzycznych nie dawało nam oczekiwanej satysfakcji.
Zdecydowałem się działać i wkrótce znalazłem „patrona”, którym była Spółdzielnia Pracy „Twórczość” w Kędzierzynie. Zakupiono dla nas nowy sprzęt nagłaśniający, zestaw perkusyjny oraz trzy wspaniałe gitary. Wszystko to wybieraliśmy sami, czując inną, większą odpowiedzialność za wykonywaną przez nas muzykę oraz bardziej wartościową przyszłość. Producent naszych gitar zaproponował wtedy Heńkowi pracę w swojej firmie, aby testował wszystkie nowe gitary, ale Heniek nie potraktował tej propozycji poważnie.
Opuściliśmy DK „Chemik” i od momentu pierwszej próby w „Twórczości” rozpoczęliśmy nowy etap przynależności do świata muzyki, nie tracąc wiele czasu na inne „swawole”.
Zauważyłem wtedy, że Heniek zaczął okazywać cechy, jakie reprezentował jego ojciec. Zaczął być bardzo wymagający, zwracając szczególną uwagę na Bronka i jego grę na gitarze basowej. Zaczął go uczyć i wiele tłumaczyć, co natychmiast polepszyło nasze brzmienie. Potem zaczął zmieniać aranżację wielu utworów, co nam się bardzo podobało. Mieliśmy kilkanaście własnych kompozycji, z których większość pochodziła od Heńka. Teksty do nich były mojego autorstwa.
Gdy byliśmy na Ogólnopolskim Festiwalu Zespołów Służby Zdrowia w Polanicy Zdrój jesienią 1965 roku, gdzie zajęliśmy 1-sze miejsce jako muzyczny zespół wokalno-instrumentalny WEGATONY, wtedy jury tego festiwalu przekazało nam, że w tekstach utworów, które tam graliśmy i śpiewaliśmy, znajdowały się trzy „drobne” błędy. Czułem się podle z tego powodu, wiedząc, że zawiodłem w jakiś sposób i że czekało mnie jeszcze bardzo wiele pracy.
Któregoś dnia zauważyłem, że Heniek zaczął przychodzić wcześniej na próby w „Twórczości”, dlatego go spytałem, czy coś się w jego życiu zmieniło. Odpowiedział mi krótko, że już nie dojeżdżał do Opola. Zrezygnował wtedy z edukacji w Technikum i wybrał naukę w Liceum Ogólnokształcącym w Kędzierzynie, aby nie tracić tyle czasu na dojazdy pociągiem. Do dzisiaj nie wiem, czy to był ten prawdziwy powód…
W tym czasie koncentracja na jakości wykonywanej przez nas muzyki się podwoiła, zabierając nam każdego dnia wiele dodatkowych godzin. Graliśmy dziennie dłużej, ponieważ nie pozwolono nam ćwiczyć w niedziele. Franek i Bronek pokończyli szkoły i z radością spędzali każdą swoją wolną chwilę przy instrumentach.
„Twórczość” nie była dostępna dla obcych, dlatego zorganizowaliśmy kilka razy wstęp dla niektórych naszych przyjaciół, którzy po usłyszeniu tego, co dla nich zagraliśmy, puścili w Kędzierzynie famę o naszych nieprzeciętnych zdolnościach i światowym poziomie naszej muzyki. To była dla nas nieoczekiwana lekcja, żeby czegoś takiego nie powtarzać, ponieważ to nas jeszcze bardziej zobowiązywało do pracy. Zaczęliśmy ćwiczyć z jeszcze większym zacięciem, aby podołać każdej konkurencji na polskim rynku muzycznym.
Nie mogę dzisiaj powiedzieć, że to wszystko, co wtedy czyniliśmy, „poszło” na marne. To był dla nas proces profilowania naszych cech, do których należały: piękno, melodia, wyobraźnia, wrażliwość i wytrwałość. Mimo że byliśmy wtedy bardzo młodzi, nauczyliśmy się rozumieć znaczenie pięknej muzyki w życiu każdego, dlatego chcieliśmy mu ją dać.
Nasze muzykowanie w „Twórczości” zaczynało być podobne do jakiegoś gigantycznego akumulatora, który był dziennie ładowany nową porcją energii, ale nie miał żadnego upustu. Przybywało nam ciągle wiele nowych utworów własnych i obcych, których, niestety, nie prezentowaliśmy nikomu. Gdy w maju 1966 zapowiedziano koncert kilku znanych zespołów ze śląskich województw w amfiteatrze na Górze Św. Anny przy udziale Polskiego Radia w Opolu i dano nam znać, że nasz udział był tam też wymagany, wtedy już wiedzieliśmy, że to była ta długo oczekiwana przez nas szansa. Pamiętam, że potężna ilość młodych ludzi udała się na Górę Św. Anny, ale — z racji zapowiedzianej deszczowej pogody — ten koncert przeniesiono do Domu Kultury w Strzelcach Opolskich. Zaprezentowaliśmy tam naszą muzykę tak dynamicznie, że publiczność wpadła w szał i zdemolowała ten Dom Kultury.
Po tym majowym występie zaczęliśmy pragnąć koncertów, dlatego szukaliśmy w tym kierunku jakiegoś rozwiązania. Pomógł nam wtedy przypadek, gdy oficjalnie chcieliśmy zerwać kontakt z Alfredem Willim, „opiekunem” muzycznym, który został nam narzucony przez Zarząd Spółdzielni „Twórczość” od momentu naszej pierwszej próby. Po kilku dniach zaakceptowaliśmy propozycję Zarządu Spółdzielni, aby powrócić do DK „Chemik” wraz z całym naszym sprzętem. To był dla nas wielki dzień…
Nadszedł czas kontaktów z młodą publicznością, która strasznie pragnęła zobaczyć i usłyszeć nas na żywo. Zamiast koncertów, zaczęliśmy grać kilka razy w tygodniu w kawiarni DK „Chemik” na tzw. „fajfach”, które były potańcówkami. Jednej rzeczy nie umieliśmy się nauczyć, zrozumieć i tolerować, że piękna, czysta rytmiczna muzyka była tam odbierana przez wielu pod wpływem alkoholu i innych środków odurzających. Od tamtego czasu zdobyliśmy wielką niechęć do brania jakiegokolwiek udziału w imprezach muzyczno-tanecznych.
Wtedy Kędzierzyn nie był jeszcze przygotowany do organizowania koncertów dla rodzimych zespołów, których tam w zasadzie nie było. Wiedzieliśmy, że coś się tworzyło „na zapleczu”, ale oficjalnie byliśmy „sami”, grając jedynie na wspomnianych „fajfach”. Nie możemy tutaj zapomnieć, że muzyka „silnego uderzenia” była nowością dla społeczeństw na całym świecie, w tym w Polsce. Starsi znali tylko tę muzykę, którą wykonywano na zabawach lub festynach przy pomocy instrumentów dętych i akordeonów, dlatego nas nazywano „szarpidrutami”, ponieważ „szarpaliśmy” struny. Inną sprawą, trudną do zrozumienia przez starsze od nas pokolenia, była większa siła natężenia dźwięku. Kiedyś nie było do tego urządzeń i wszystko to rozwijało się wraz naszą generacją.
Heniek komponował w tym czasie muzykę do naszych tekstów i naszej poezji, oraz do poezji obcej. Nasz repertuar muzyczny rósł coraz bardziej w stylach „rock and roll”, „rhythm and blues” i „pop”. Miałem wrażenie, że Heniek wstydził się komponowania muzyki „swobodnej” dla poezji mówionej. On zamykał muzykę w opracowanych ramach gotowych utworów bez wielkiej swobody, jaką pokazywali na scenie i w nagraniach np. Ray Charles, Aretha Franklin i inni. Wiele Heńka utworów miało wielką wartość, a wiele z nich było tylko jego „wycieczką” tworzenia.
Kiedyś skomponował muzykę do wiersza „Mów do mnie jeszcze” Kazimierza Przerwy Tetmajera i zaczął to sam śpiewać, uważając, że on to najlepiej wykonywał. Gdy zaprezentowaliśmy ten utwór na „fajfach”, zauważyliśmy wielkie zainteresowanie tą kompozycją wśród niektórych słuchaczy. To było podniecające nie tylko dla Heńka, ale i dla nas. Niestety, po kilku tygodniach zaczęto nadawać utwór z tymi słowami w radiu w wykonaniu Czesława Niemena z jego własną melodią. Uważałem, że melodia Heńka była bardziej piękna i pasująca do słów Tetmajera niż melodia Czesława. Ten fakt niemile go zaskoczył i od tamtego czasu nie sięgał już do poezji obcej, opierając się na naszych własnych tekstach.
Muszę tu podkreślić, że Heniek był bardzo wrażliwy na jakieś niepowodzenia. Jego własny świat, mimo że stykał się na co dzień z „brutalnym” życiem, był — zgodnie z jego wyobraźnią — doskonałą muzyką z perfekcją brzmienia. Wiedziałem o tym, ponieważ on często sugerował jakieś nowe opcje muzyki do moich słów, chcąc dać im oprawę najpiękniejszego dźwięku. On nigdy nie próbował popełniać plagiatów muzycznych, bazując na własnych inwencjach. On starał się być bezbłędnym…
Któregoś dnia dowiedzieliśmy się od Bronka, że wkrótce musi się zgłosić w wojsku, aby spełnić tam swoją służbę. Nasze marzenia i dalsze plany jako grupa muzyczna straciły nagle na wartości. Nie widzieliśmy żadnego rozwiązania dla powstałego problemu i to był dla nas wszystkich brutalny cios, którego, niestety, nie przewidzieliśmy. Przez kilka następnych dni nie mieliśmy prób, chociaż się spotykaliśmy codziennie.
Heniek znalazł się w przestrzeni, nie znajdując twardego gruntu pod nogami, aby podążać z nami dalej. Franek i ja musieliśmy mu długo tłumaczyć, że jesteśmy jeszcze młodzi i że świat należy jeszcze do nas.
Za Bronka wszedł do zespołu Wiesiek Bratus, który był doskonałym muzykiem, grającym na kontrabasie, ale nie mającym wielkiej praktyki z gitarą basową. Jego dopasowanie muzyczne do zespołu następowało jednak bardzo szybko, ale mieliśmy kłopot z jego śpiewem. Brakowało nam trzeciego głosu. Poza tym, przy nim staliśmy się całkiem „sztywni”, ponieważ straciliśmy naszą dynamikę i radość muzykowania.
Zapowiedź „Gitariady 66” w DK „Chemik” bardzo nas ożywiła, gdy dowiedzieliśmy się, że kilka zespołów z Kędzierzyna i jego okolic będzie na niej obecnych. Wreszcie poczuliśmy się potrzebni i z zapałem przygotowaliśmy wymagany repertuar. O szczegółach tej gitariady napisałem w artykule „WEGATONY” na stronach historii w Retromuzyce. Tam napisałem też, że to był nasz ostatni koncert.
Moje rozstanie z Heńkiem i z Frankiem było bardzo trudne, ponieważ spędziliśmy ze sobą ogromną ilość czasu, poznając nasze wzajemne marzenia, uczucia, wrażliwość, myśli, zachowanie i odruchy. Poznaliśmy też wtedy nagle największą prawdę życia, że NIC NIE TRWA WIECZNIE NA ZIEMI.
Spotykałem Heńka później kilka razy, gdy byłem jeszcze w Polsce. Ostatni raz spotkałem go w lecie 1973. Siedziałem wtedy z Tomkiem Jurczyńskim przy stoliku na tarasie kawiarni „Biedronka” w Kędzierzynie (naprzeciw Urzędu Pocztowego). Tomek przyjechał wtedy z Lublina, gdzie studiował anglistykę, i uczył się do swoich egzaminów w moim mieszkaniu, a ja uczyłem się obok niego do moich egzaminów. To był wtedy nasz popołudniowy „wypad” do miasta, aby odpocząć. Siedzieliśmy tam, przyglądając się różnym zabieganym ludziom na ulicy Świerczewskiego. Nagle zauważyłem Heńka, który przeszedł przez murowany płotek kawiarni i podszedł do naszego stolika. Przedstawiłem mu Tomka, który powiedział zaraz jakiś kawał. Heniek usiadł przy stoliku i odpowiedział mu innym kawałem. Okazało się szybko, że oni obaj znali potężną ilość kawałów, którymi rozśmieszyli mnie do łez. Po jakimś czasie poczułem, że muszę przytrzymywać swoją dolną szczękę, ponieważ miałem wrażenie, że ona mi wyskoczy z zawiasów. Gdy oni to zauważyli, wtedy wzmożyli śmieszność swoich kawałów, a ja z opuszczoną głową walczyłem z opanowaniem mojego śmiechu… W którymś momencie podniosłem głowę i przez łzy ujrzałem wokół nas ogromną ilość mężczyzn w różnym wieku, którzy się też zaśmiewali do łez. Ci mężczyźni musieli przyjechać skądś pociągiem i szli od stacji kolejowej, wracając do domów po pracy…
Heniek znalazł później innych przyjaciół, muzyków, których w jego życiu wcale nie było wielu. Ucieszyłem się z tego, że stał się „silny” i że dopasował się również do „brutalnego” życia, jak to nazywam. On to uczynił tak, jak każdy z „naszej czwórki”, zważając na dyscyplinę istnienia i rozwijając się dalej w muzyce, aby dać upust własnej wyobraźni rytmu i dźwięku. Muzyka była i pozostała jego życiem…
Ludwig
19.03.2015
W przygotowaniu – dalsze losy kariery muzycznej Henryka Pelli
Opublikowano dnia: 21.03.2015 | przez: procomgra | Kategoria: Historia, Publikacje
Dziękuję za artykuł ….piękna sprawa móc poczytać wspomnienia o tacie… Podziękowania dla autora i dla redakcji.
Wspaniały artykuł, w dodatku pisany takim piórem, jakiego dziś już się nie spotyka. Dziękuję i czekam na ciąg dalszy.