Rock’n’rollowe przewietrzenie.
Szeroko otwarte okno na rock’n’roll lat 60, pozwoliło na ewoluowanie naszych fascynacji. Wspaniałe lata 60, a po nich konsumpcja bigbeatu przez następną dekadę ubiegłego wieku sprowokowały nas, wyznawców rock’n’rolla do szukania innych brzmień, środków wyrazu i wrażeń artystycznych. Potrzebowaliśmy swojego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość. Chcieliśmy czegoś nowego. Do głosu zaczynają dochodzić młodzi artyści, tworzący własny nurt. Nie potrzebują już opiniotwórców starej epoki. Powstają nowe wytwórnie płytowe, pozwalające na bardziej uwolniony przekaz. Większy kontakt z krajami zachodnimi i ich muzyką. Łatwiejszy dostęp do nowoczesnych instrumentów i aparatury. Wszystko to, zaowocowało powstaniem awangardowych grup muzycznych. Przełomu dokonał znów pan Franciszek Walicki przeobrażając zespół Blackout w nowocześnie brzmiącą grupę Breakout. Uwierzyliśmy, że stajemy się częścią zachodniej kultury. Powstała świetna grupa SBB. Nowe pokolenie. Nic już nie było w stanie zatrzymać machiny rock’n’rollowej w Polsce. Świeży powiew muzyki to również blues. Szczególnie ten, pochodzący ze śląska. Czy to nie za sprawą SBB? Pojawił się charyzmatyczny wokalista Ryszard Riedel. Pojawiła się grupa Krzak. Pojawił się Irek Dudek twórca wspaniałej „Rawy Blues”. Pojawiły się także dwie damy. Martyna Jakubowicz i Elżbieta Mielczarek. Obydwie bardzo związane ze śląskim środowiskiem bluesowym. Do dzisiaj uwielbiane numery. Martyny – „W domach z betonu” oraz Elżbiety – „Poczekalnia PKP” przeszły już do historii. Dzisiejsi polscy bluesmani zeszli do podziemia. Kraj zalała fala disco polo i innych komercyjnych gatunków muzycznych.
Smutne to, że dzisiejsze stacje radiowe i telewizyjne tak mało poświęcają czasu antenowego na przedstawianie ambitnych, często może niszowych, projektów muzycznych.
Retromuzyka.pl pragnie chociaż w małym stopniu, wypełnić tę lukę, nie zapominając, że na początku był jednak big beat. Więc zaczynajmy – Elżbieta Mielczarek.
…………………………….
Zbigniew Kowalski
Elżbieta Mielczarek o sobie.
Więź z muzyką czułam od dzieciństwa Jako dziesięciolatka zaczęłam chodzić na lekcje gry na fortepianie. Przez następnych 5 lat grałam etiudy, sonatiny i preludia, ale słysząc w radiu standardy jazzowe, Rythm & Blues’a czy Rock’n’Roll’a popadałam w stany euforii. Jednocześnie czułam się strasznie nieszczęśliwa, bo granie tej muzyki wydawało mi się zupełnie nieosiągalne.
Kończąc liceum zaczęłam występować w „Siódemkach”, popularnym wtedy klubie studenckim w Łodzi, a na V Folk Blues Meeting’u w Poznaniu poznałam Maćka Pietracho, który grał i śpiewał dając mi masę inspiracji. Wtedy w Poznaniu spontanicznie wystąpiliśmy razem, a później Maciek pokazał mi, jak się gra na ulicy. W Warszawie istniało w tym czasie kilka kapel ulicznych, grających amerykański bluegrass i dzięki Maćkowi zaczęłam grać razem z nimi. A kiedy u przyjaciół usłyszałam nagle wspaniałą muzykę i powiedziano mi, że to jest blues, zrozumiałam, że to muzyka dla mnie.
Przy okazji grania na ulicy ktoś dał mi numer telefonu do gitarzysty i tak poznałam Piotra Rucińskiego. Zaczęliśmy razem pracować i do wyjazdu Maćka grywaliśmy często we trójkę. Kiedyś przyjaciel Piotra, Marek Kreutz, napisał nam do muzyki Joseph’a Mirow’a tekst o dworcowej poczekalni…
Spotkanie Wojtka Koseskiego zmieniło bardzo moje życie osobiste. Wojtek zaczął jeździć ze mną na koncerty i w naturalny sposób zajmować się sprawami organizacyjnymi. A Majka Jurkowska, która miała w Trójce świetną audycję „Blues wczoraj i dziś”, zorganizowała mi próbną sesję nagraniową w Radiu Łódź. Zarejestrowana tam „Poczekalnia PKP” weszła na antenę i przez następne tygodnie słychać ją było parę razy dziennie, a ja stałam się nagle znana.
Niedługo po tym dołączył do Piotra i mnie Janek Skrzek na harmonijce ustnej, jeszcze później gitarzysta Piotr Majewski. Graliśmy po 3-5 koncertów tygodniowo, jeżdżąc po całej Polsce przez chyba 2 lata. Owocem tej działalności stała się płyta Blues Koncert (z klubu Akwarium w 1983 r.), która w połowie września 2005 doczekała się reedycji (Agencja MTJ).
Wielka fascynacja amerykańskimi standardami bluesowymi spełniła się i bardzo pragnęłam rozwijać się dalej. Moi opiekunowie: Majka i Pan Borkowski poprosili Wojtka Karolaka o przygotowanie sesji studyjnej, ale nie byłam przy pracy z muzykami i zaśpiewałam tylko do gotowych podkładów. Poza chyba jednym wspólnym koncertem na Jazz Jamboree ’83 niewiele z tego dalej wyniknęło. Drugim pomysłem była szkoła w Katowicach, ale ówczesny dziekan uczelni, którego poznałam na Jazz Jamboree, odradził mi to. Był jeszcze plan wyjazdu na studia do Szkoły Jazzu w Miami, ale sama nie umiałam zrealizować tak wielkiego przedsięwzięcia.
Szukając, próbowałam grać w trio ze Zbyszkiem Wegehauptem (kontrabas) i Zbyszkiem Brysiakiem (instrumenty perkusyjne) i pisać własne piosenki, ale w końcu zrozumiałam, że potrzebuję czasu i postanowiłam zrobić sobie przerwę. Spotkałam Jerzyka Czuraja i zaczęłam malować, zastanawiając się w spokoju polskiej wsi nad dalszym planem na życie…
W 1987 spotkałam nauczyciela buddyjskiego Lamę Olego Nydahla i zostałam buddystką, a w 1988 roku podjęłam decyzję wyjazdu na stałe za granicę, przekonana o tym, że tam będę mogła się lepiej rozwijać. Jednak mimo różnych prób ogarniało mnie coraz większe zniechęcenie – nie mogłam odnaleźć dalszej drogi, a bez tego trudno o najcenniejsze: prawdziwą radość śpiewania. I chociaż nie przyszło mi to łatwo, zdecydowałam się w końcu poszukać satysfakcji gdzie indziej.
Zafascynowana myślą o staniu się lekarzem akupunktury, zaczęłam naukę w prywatnej szkole Chinskiej Medycyny. W końcu zdałam wszystkie egzaminy i otrzymałam prawo do rozpoczęcia praktyki.
W roku 2002 spotkałam ponownie Piotra (Rucińskego), który zaprosił mnie na swój koncert w klubie Helikon. Przerodziło się to w gościnny występ i dało początek powrotowi do śpiewania. Od tego momentu współpracowałam z różnymi muzykami, na początku był to przede wszystkim Piotr Ruciński, z którym po przerwie stawiałam moje pierwsze kroki na scenie. Wspólnie zrealizowaliśmy projekt „Ela Sings The Blues” z okazji reedycji naszego albumu „Blues Koncert”.
W innym projekcie, który później nazwałam EM-Tronic, wzięli udział P. Jackson Wolski /instrumenty perkusyjne, Paweł Mazurczak /bas, kontrabas elektryczny i Michał Pastuszka /gitara (foto na dole). Łączyliśmy w nim brzmienie elektro-akustyczne z elektroniką, generując dźwięki z samplera. Współpracowałam też krótko z Kubą Majerczakiem, Marcinem Olakiem, Piotrkiem Czajerem oraz z Piotrem Rodowiczem.
Chyba w 2004 roku Leszek Winder zaprosił mnie po raz pierwszy do udziału w paru koncertach ze Śląską Grupą Bluesową. Ponownie występowaliśmy razem w 2005 roku. Potem zaczęliśmy grać w trio z naszym przyjacielem Mirkiem Rzepą, a w 2010 dołączył do nas Darek Ziółek. Od dawna planowałam nagranie nowej płyty i dzięki pomocy Leszka podpisałam w październiku 2011 umowę z MMP na wydanie płyty ElaeLa, która ukazała się w marcu 2012.
Tekst zaczerpnięty z http://www.mielczarek.art.pl/
GŁÓD ” BLUESA”
Panuje w Polsce głód bluesa – nie tego w wyrafinowanej postaci jaką nadaje mu często współczesny jazz, lecz prostodusznego, ludowego, „prymitywnego”. Głód bluesa o niezamazanej, czytelnej „archaicznej’’ formie. Piszemy w cudzysłowach „prymitywny” czy „archaiczny”, bowiem oparty na swym podstawowym schemacie blues wcale nie jest łatwy (do grania), ani też nie traci kontaktu z współczesnością; można się było o tym przekonać podczas koncertów „Chicago Blues Festlival”. Lecz te koncerty to jedyny rodzynek w zakalcu. Zagranicznych bluesmanów słuchamy u nas rzadko. Nasi jazzmeni grają bluesy tylko „dla rozgrzewki” i oczywiście, w swojej konwencji. Jest natomiast grupa muzyków, którzy podtrzymując, a raczej tworząc na nowo tradycję bluesa miejskiego, bluesa ulicy. w jakimś stopniu ów głód starają się zasycić. Powstał swego rodzaju bluesowy underground, działający na marginesie oficjalnego życia muzycznego. choć od czasu do czasu ujawnia się – podczas festiwali w Poznaniu czy Rawie. Prędzej czy później jego prominenci zaczną się profesjonalizować, wciągani w tryby establishmentowego show businessu. To już się dzieje.
Łodzianka Elżbieta Mielczarek stała się dziś znana w całej Polsce dzięki nagraniom, jakie zorganizował dla niej III Program Polskiego Radia. Podobno zadecydował o tym przypadek (a więc mielibyśmy tu do czynieniu z klasyczną historią jak wyjętą z amerykańskiego filmu), Publiczności studenckiej jest jednak ta wokalistka znana od dość dawna. Po ukończeniu Ogniska Muzycznego w klasie fortepianu w Łodzi śpiewała folkowe ballady w studenckim klubie „Siódemki”. Potem pojechała na III Folk Blues Meeting w Poznaniu (1979) i tam poznała jednego z ludzi-grających na ulicy, czyli Maćka Pietracho. „Świetnie grał na gitarze, na mandolinie. Nie miałam pieniędzy, więc zaczęłam z nim występować i okazało się, że można w ten sposób się utrzymać. Tych ulicznych koncertów było coraz, więcej. Maciek miał wejście do wszystkich klubów w Warszawie, występowaliśmy właściwie wszędzie. Razem z nim byłam na pierwszym festiwalu w Lubaniu. A teraz usamodzielniłam się.”
Na koncercie w „Aquarium” tłok był niezwykły, reakcje publiczności bardzo gorąco, chóralne włączanie się do akcji. okrzyki, tańce, kwiaty; w powietrzu coś z atmosfery nagrania Chcemy być sobą w „Stodole”. Muzyka? Najlepsze były naszym zdaniem utwory z repertuaru Billie Holiday (np. God Bless the Child) l śpiewane „pod” Lady Day w przedziwnie wzruszający sposób. Naśladować Holiday to duża odwaga, ale gdy się dysponuje takim głosem jak Mielczarek, można próbować. Tylko że z rytmem jest nie najlepiej, z frazą też różnie bywa. Inne pozycje repertuaru: Nobody Knows You When You’re Downn and Out, Muddy Water, C.C. Rider, This Train. Trouble in Mind; po polsku: Poczekalnia PKP i Wielkie koło. Grupa akompaniująca: przedwcześnie kreowany na gwiazdora Jan Skrzek (vocal, harmonijka ustna, w występach solowych także fortepian). Piotr Ruciński, g. Piotr Majewski, g; oraz tamburyn obsługiwany przez wokalistkę — otóż grupa ta nie daje wystarczającego oparcia rytmicznego (pamiętacie co wyczyniał na gitarze Hutto z „Chicago Blues Festival”? Tak się gra bluesa!). Gdyby Mielczarek miała za sobą konwencjonalna dobrą sekcję rytmiczną, mogłaby złapać głębszy oddech, odprężyć się i „odbić”. Okazałoby się wtedy, co naprawdę potrafi (sądzę, że o wiele więcej niż to, co mogłem usłyszeć w „Aquarium”). Ale Mielczarek broni się przed rutyną, boi się – częściowo słusznie – profesjonalizacji. Profesjonalizacja rzeczywiście oznacza konieczność współpracy z dobrymi muzykami, a nie z dobrymi ludźmi. Jak dobrać takich członków zespołu, którzy łączyliby jedno z drugim? Nie jest to łatwe, zwłaszcza wtedy gdy środowisko jest tak małe jak u nas. „Wolę fantastów, ludzi – zakręconych – , którzy grają z serca”.
Mielczarek ma jeszcze dwie, obok Billie. idolki: Carmen McRac i Ninę Simone (nie wiem czemu nie wymieniła Bessie Smith), ale bluesowo-jazzowa wokalistyka nie jest jej jedyną domeną I trudno przewidzieć, w jakim kierunku pójdzie jej dalszy rozwój. „Nie należę do ludzi, którzy najpierw się czegoś uczą, a potem to sprawdzają w praktyce. Ja odwrotnie: najpierw coś robię, a dopiero potem się uczę.” Mielczarek mówi ładnymi, okrągłymi zdaniami, które robią wrażenie wyuczonych — jak teksty, którymi poprzedza każdy utwór śpiewany po angielsku. gwoli wyjaśnienia publiczności, o co chodzi.
Krystian Brodacki
Artykuł opublikowany w Jazz Forum – wydanie 81 z marca 1983,
Tekst do utworów „Kołysanki” i „Mississippi” napisał Marek Kreutz. Autorką pozostałych tekstów jest Elżbieta Mielczarek.
Singel z dedykacją
SP „Blues” 1983 PolJazz (S-PSJ-3)
„Poczekalnia PKP” (nagrano 15 lipca 1982)
„Trouble In Mind” (Richard – M. Jones) (nagrano 9 listopada 1982)
Przyszedł mi do głowy pomysł, aby przedstawić naszym sympatykom postacie polskiego bluesa. Tak się złożyło, że na początku lat 80 tych pojawiły się na krajowej scenie dwie wyjątkowe kobiety. Martyna Jakubowicz i Elżbieta Mielczarek. Aby być w zgodzie z prawem prasowym, zwróciłem się do obu pań z prośbą o wyrażenie zgody na publikację notatki biograficznej. Zgodę taką otrzymałem od Elżbiety Mielczarek. Poprosiłem o fotografię z dedykacją dla sympatyków naszej strony. Było dla mnie miłym zaskoczeniem decyzja Elżbiety. Postanowiła nam podarować unikatowy singiel zawierający dwa nagrania „Poczekalnia PKP” oraz „Trouble In Mind” z 1982 roku. Oczywiście z dedykacją dla nas. Serdecznie dziękuję Panu Piotrowi Polowemu, wielkiemu fanowi twórczości Elżbiety, który zadbał aby płyta dotarła do nas w stanie nienaruszonym. Będzie dla nas cenną pamiątką.
Zbigniew Kowalski
Opublikowano dnia: 16.04.2015 | przez: procomgra | Kategoria: Bez kategorii
Te kilka słów o Eli Mielczarek dedykuję Tomkowi T.
To od Tomka usłyszałem o Eli.
(węgliniecka Poczekalnia PKP)
Dzięki Tomku.