Nasza polska tradycja nakazuje, by o dostojnych jubilatach mówić w samych superlatywach, w związku z czym we wspomnieniach „stary” Żak będzie niczym świątynia Ateny i Concordii. Nie będę daleki od prawdy, jeśli powiem, że bez trunków nie odbyła się tam prawie żadna impreza. Za dnia, w kawiarni na parterze, królowało piwo, którego w większości lokali w mieście zazwyczaj brakowało. Fakt ten powodował, że do lokalu chętnie przychodzili malarze, muzycy, filmowcy i poeci, ale również obywatele, których Władysław Gomułka nazwał „niebieskimi ptakami”. Ważnie było to, czy odwiedzający potrafi odnaleźć się w swobodnej, jak na owe czasy, atmosferze panującej w Żaku. Na równych prawach funkcjonowali tu skażeni twórczym bakcylem akademicy, absolwenci szkół różnych i „nieprzystosowani”, którzy szkół żadnych nie kończyli. W klubie bywali znani sportowcy, aktorzy, co bardziej wyluzowani urzędnicy, ale także cinkciarze, młodzi przestępcy na dorobku i księżniczki nocy w różnym wieku. To była barwna mieszanina osobowości, które nie mieściły się w schematach ówczesnej szaroburej rzeczywistości.
Wieczorami, gdy dobiegał końca program artystyczny, a w kinie rozpoczynał się ostatni seans, na stołach pojawiał się wyjątkowo paskudny „Winiak Klubowy”. Dlaczego winiak? To proste: ówczesne przepisy nie zezwalały na podawanie wódek czystych w placówkach związanych z kulturą. Brunatna „woda rozmowna” podgrzewała poważne dysputy, ubarwiała wystawy i spektakle, a z koncertów, dyskotek i balów czyniła szampańskie imprezy. Często zamawiano winiak na tacę, czyli tyle kieliszków pięćdziesięciogramowych, ile się na niej zmieściło. Częste były zakłady, w których przegrywający stawiał setkę lub jej wielokrotność. Zdarzały się też pojedynki na tace rozgrywane między bywalcami Żaka a występującymi tam zespołami czy grupami teatralnymi. Warto dodać, że ekipa klubu rywalizowała z nimi nie tylko przy stole. Pod koniec lat 70. odbył się mecz piłkarski, w którym Żak pokonał zespół Breakout dwucyfrowym wynikiem.
Wracając jeszcze do klubowych bachanaliów, przypomnieć należy bale, które na obu piętrach lokalu organizowano kilka razy w roku. Każdy z nich odbywał się według scenariusza i specjalnie przygotowanej ceremonii. Ponadto urządzano tam także imprezy okolicznościowe. Utrwaliłem w pamięci Wielki Bal Sylwestrowy w 1971 lub 1972 roku. Wpisowe było niewielkie, za to każdy z gości miał obowiązek przynieść flaszkę dowolnego alkoholu. Przy wejściu opróżniano je do wiader, z których czerpać można było do woli. Zabawa była przednia, ale nie trudno wyobrazić sobie jak Żak wyglądał nad ranem. Pamiętam jeszcze, że na tym balu do tańca grała wtedy m.in. 74 Grupa Biednych, progresywna formacja rockowa ze Słupska. Ówcześnie w klubie grywały off-owe kapele, które potem zdobyły popularność, np.: Bemibek, Dżamble, Breakout, Test itp. Klubowym zespołem tanecznym była Baszta, nagrodzona na festiwalu Jazz nad Odrą ’77. Poza koncertami znakiem firmowym Żaka były także dyskoteki, niewiele jednak miały wspólnego z tymi dzisiejszymi. Graliśmy wtedy – byłem jednym z klubowych rezydentów – utwory, których w radiu raczej nie emitowano. Na parkiecie nikogo nie dziwili: Led Zeppelin, James Brown, Jimi Hendrix czy Stonesi. Pod koniec mojej „kadencji”, gdy Polską zawładnęła Abba i Boney M z muzyką było coraz gorzej, ale i tak bywalcy lokalu nie protestowali, kiedy puszczałem przeboje Queen, Thin Lizzy czy Weather Report.
Bywało, że pod wpływem dźwięków, emocji i promili, a nawet bez nich trafiały się poważniejsze różnice zdań, których finałem była „rozmowa na migi”. Takie spory rozwiązywało się w holu na parterze, między kamiennymi filarami. Było to idealne miejsce dla załatwienia tego typu spraw. Bójka przed klubem mogłaby stać się pretekstem do wkroczenia milicji, która do Żaka zapuszczała się rzadko. Kilkakrotnie zdarzyło się, że rozmaite dzielnicowe bandy usiłowały zawłaszczyć lokal. W takich sytuacjach obowiązywała powszechna mobilizacja, a w obronie czynnie uczestniczyli nawet prezesi.
W Żaku obok nieskrępowanej wymiany myśli obowiązywała także swoboda obyczajowa. Wbrew propagandowej doktrynie panowały tu zdecydowanie zachodnie normy. Nie wdając się w szczegóły, powiem tylko, że na balkonie sali teatralnej leżały materace, na których regularnie realizowano modne wówczas hasło: „Make Love, Not War”. Bez problemu można było także wyprosić klucze do pomieszczeń, które wieczorami powinny być już zamknięte.
Szczupłość przyznanego miejsca nie pozwoliła mi na rozwinięcie powyższych wątków, które w trosce o dobre imię jubilata zamiatamy pod dywan niepamięci, a w nieoficjalnych rozmowach wspominamy z łezką w oku. Mam nadzieję, że moje wspomnienia nie ujmą Żakowi, a młodym uzmysłowią, że ich starzy nie byli aż tak drętwi.
Marcin Jacobson
- Tekst opublikowany w wydawnictwie „50 lat klubu Żak”(2007) oraz
w książce „Wspomnienia Miłośników Rock & Roll” (2012).
[separator]
Opublikowano dnia: 05.04.2015 | przez: procomgra | Kategoria: Bez kategorii