Wspomnienia-o-Franku-Podeszwie
Wysłany 02.10.2014 o 20:20

FRANEK PODESZWA

Przekazuję tutaj opis mojej znajomości z nieżyjącym już Frankiem na prośbę jego córki, Jolanty, która zgłosiła się do mnie przez team Retromuzyki, prosząc ponad pół roku temu o szczegóły z życia jej ukochanego ojca.
Gdy wysłałem jej historię mojej znajomości z Frankiem, wtedy otrzymałem od niej następujące słowa:

„Pięknie dziękuję… zryczałam się strasznie, czytając to opowiadanie. Szczególnie, gdy wspomniałeś o babci (cudowna kobieta). Nie wiedziałam, że w domu Taty była taka straszna bieda… coś tam kiedyś wspomniał… tak mimochodem. Ojca życie i potem nie było usłane różami… Muszę to sobie poukładać, bo piszę zaraz po przeczytaniu tekstu i jestem jeszcze bardzo rozedrgana… pełna emocji od wzruszeń i straszliwego żalu… Pozdrawiam z zimnego Białegostoku. Jola”

Jola wyraziła zgodę na opublikowanie moich słów na stronie Retromuzyki. Proszę, czytaj te słowa poniżej:

DLA JOLANTY WACEWICZ
Córki Franciszka Podeszwa

Historia znajomości Ludwiga Niemas z Franciszkiem Podeszwa.

Rozpoczynając tę opowieść, muszę od razu zaznaczyć, że rozumiem uczucia Jolanty, córki Franka, który musiał znaczyć dla niej bardzo wiele. To ma wpływ na styl mojego opisu, aby dla niej pozostała wieczna pamiątka o dobrej duszy.

Poznałem Franka, gdy rozpocząłem śpiewać i grać na gitarze w nowo założonym zespole muzycznym przy Domu Kultury „Chemik” w Kędzierzynie. To było na wiosnę w roku 1965, gdy muzyka młodzieżowa była potępiana przez starsze pokolenie, ponieważ mało kto był wtedy „przygotowany” na tak „energiczny” i głośny rodzaj muzyki. Można powiedzieć, że nasz zespół był prekursorem muzyki „silnego uderzenia” w Kędzierzynie i Koźlu, ponieważ wokół tych miejscowości nie było żadnego innego zespołu tego typu.
W tym zespole, w którym poza mną byli znający się już członkowie, nie było jeszcze tego „silnego” stylu, za którego wprowadzenie czułem się osobiście odpowiedzialny. Nie podobała mi się przede wszystkim gra perkusisty, Jana Skowrona, ponieważ była zbyt „sztywna” i nie dawała tego oczekiwanego przeze mnie efektu rytmu.

Heniek Pella, który znał kędzierzyński światek młodych i początkujących muzyków, zaproponował zmianę perkusisty, ponieważ ja po kilku próbach z Janem byłem wyraźnie niezadowolony i zawiedziony. Tym nowym perkusistą miał być młody i dobrze zapowiadający się drummer, Franek Podeszwa, który był również Heńka kolegą ze Szkoły Podstawowej nr 6 w Kędzierzynie.
Pamiętam, że Franek przyszedł na naszą próbę i stał skromnie na boku, słuchając muzyki i przyglądając się naszej radości, z jaką graliśmy. Heniek czuł się odpowiedzialny za poinformowanie Jana, że zmienimy perkusistę, ale Jan już przeczuwał, że Franek miał go zastąpić, ponieważ widział w ręce Franka pałeczki. To była nieprzyjemna chwila dla nas wszystkich, gdy Jan opuścił próbę, będąc wielce zawiedzionym.
Gdy Franek zasiadł za perkusją i starał się nam „towarzyszyć” przy muzyce, od razu przerwaliśmy grać i długo z nim rozmawialiśmy, aby przekazać mu, czego od niego oczekiwaliśmy. Ja chciałem przede wszystkim wyeliminować tak zwany „groszek”, którego wielu perkusistów używało, myśląc, że tak musiało być jako „uzupełnienie” dźwięku. Franek spróbował zademonstrować nam kilka razy to, czego oczekiwaliśmy, i wtedy zaczęliśmy naszą pierwszą „prawdziwą” próbę.
Po tej próbie byliśmy wszyscy bardzo zadowoleni, poniewaz „znaleźliśmy” przy pomocy Franka „nasz” własny styl, który pozostawał jeszcze daleko od tego, do którego dążyliśmy. Najbardziej zadowolony był Franek, ponieważ znalazł dla siebie potwierdzenie własnych zdolności, marzeń i dążeń. Jak się potem okazało, Franek od dziecka „stukał i pukał” w rytm jakiejkolwiek muzyki.

Mieliśmy wszyscy dalece rozwinięte poczucie odpowiedzialności i nigdy nikt z nas nie przyszedł na próbę za późno. Byliśmy bardzo pracowici, „ćwicząc” kilka razy w tygodniu, co umożliwiło nam powiększanie naszego repertuaru. Heniek, Bronek i ja śpiewaliśmy, a Franek z niepewnym uśmiechem wzbraniał się od śpiewu, a gdy chciał nam zademonstrować, jak w danym momencie jakiegoś utworu moglibyśmy zaśpiewać, wtedy mieliśmy wiele radości z jego śpiewu. On śmiał się razem z nami, co zbliżało nas wszystkich jeszcze bardziej, mimo że on był często trochę od nas „oddalony”.
Franka „rezerwa”, za którą krył się jakiś kompleks podczas przebywania z nami, topniała z czasem w miarę zdobywania przez niego coraz większych zdolności. Ten młodzieniec pracował nad sobą z wielką zawziętością, ponieważ wiedział, że inaczej nie był w stanie nam dorównać w znaczeniu, jakie zdobywaliśmy w świecie muzyki. Również zdobywanie popularności w kędzierzyńskim światku zaczęło nas kusić do „podniesienia” nosa w górę, ale na ten temat przeprowadziliśmy rozmowę na jednej z prób, wyjaśniając, jakie tego mogły być skutki.

Wegatony - Henryk Pella, Ludwik Niemas, Bronisław Łoś i Franciszek Podeszwa. (Z arch. M. Niemasa

Wegatony – Henryk Pella, Ludwik Niemas, Bronisław Łoś i Franciszek Podeszwa. (Z arch. M. Niemasa

Wspominając naszą znajomość, muszę dodać, że żaden z naszej czwórki nie oglądał się za jakimiś dziewczynami.Bywało też, że musieliśmy wyganiać dziewczyny z naszych prób, ponieważ one nam przeszkadzały w utrzymaniu swobody. Franek był wtedy najbardziej energiczny z nas wszystkich i przeganiał je od razu, gdy chciały wejść do naszego pomieszczenia prób. Może to było spowodowane tym, że on czuł się wobec nich o wiele mniej atrakcyjny od nas. Miał kędzierzawe włosy i wysokie czoło, a wzrostem był niższy od każdego z nas.
Jego cechy wewnętrzne odgrywały w naszym zespole wielką rolę, ponieważ z czasem, gdy poznaliśmy się bliżej, zaczął dbać o naszą dyscyplinę prób, twierdząc, że czegoś tam nie dopracowaliśmy właściwie lub że coś nie było tak, jak powinno. Każdy z nas miał „swobodę” słowa, dlatego Franek przekazywał nam wiele nieprawidłowości. Jego zdanie zaczęło się coraz bardziej liczyć, ponieważ miał wiele racji w wypowiedziach.

Gdy w roku 1965 przenieśliśmy się z Domu Kultury „Chemik” w Kędzierzynie do Spółdzielni Pracy „Twórczość” w tym samym mieście, otrzymaliśmy wszyscy nowy sprzęt. Przypominają mi się chwile spędzone razem z Frankiem, gdy kreśliłem ołówkiem na jego bębnie zaokrąglone litery WT w chińskim lub japońskim stylu, które miały oznaczać skrót nazwy naszego zespołu WEGATONY. Franek znalazł w „Twórczości” farbę w kolorze wiśniowym, dbając, aby miała ten sam odcień, co nasze nowe gitary, a potem sam malował te litery.

Zaczęliśmy „na poważnie” traktować nasze ulubione zajęcie, czyli grać muzykę, i wtedy przyłożyliśmy się bardziej do jakości naszych aktywności muzycznych. Wkrótce udaliśmy się do Polanicy Zdrój i braliśmy udział w Ogolnopolskim Festiwalu Zespołów Służby Zdrowia, gdzie wystąpiliśmy jako muzyczny zespół towarzyszący żeńskiemu zespołowi wokalnemu z kozielskiej Szkoły Pielęgniarskiej. Poza tym wystąpiliśmy tam jako zespół wokalno-instrumentalny WEGATONY. To był nasz wielki sukces, ponieważ, tak jak pielęgniarki, zdobyliśmy pierwsze miejsce. Nasza radość była jednak krótka, ponieważ zaczęliśmy poważnie myśleć o innych festiwalach, a nawet o nagraniach studyjnych. To był dla nas trudny okres, ponieważ odczuwaliśmy coraz większe przytłoczenie odpowiedzialnością za jakość naszej muzyki. Pracowaliśmy ze zdwojoną zaciętością, słuchaliśmy nagrań różnych zespołów światowej sławy i coraz bardziej upewnialiśmy się w tym, że wcale nie byliśmy od nich gorsi.

Przypominam sobie, jak kiedyś przyszedłem do Franka, który mieszkał z rodzicami przy ulicy Powstańców w Kędzierzynie. Poznałem wtedy jego mamę, która mnie nieśmiało zapytała, czy też jestem taki „głupi” za muzyką, jak Franek. To była miła chwila rozmowy z nią, a ona mi tylko powiedziała, że Franek się zmienił od czasu grania z nami i stał się bardziej odpowiedzialny. Widziałem w tej rodzinie wielką biedę, za którą Franek się jakby wstydził wobec mnie.
Wiem, że Franek uczył się i pracował w Elektrowni „Blachownia” w Blachowni Śląskiej, jako elektryk, i często wspominał o zakresie swoich odpowiedzialności. On się faktycznie zmieniał. Miałem wrażenie, że praca w Elektrowni i czas spędzony z nami wpłynęły na profilowanie jego charakteru.

Naszym wielkim ożywieniem w roku 1966 był występ na Górze Św. Anny, ale ze względu na warunki atmosferyczne przeniesiono nasz koncert do Domu Kultury w Strzelcach Opolskich. Tam graliśmy tak „ dobrze”, że publiczność oszalała, po czym zdemolowała salę widowiskową. Siła nagłośnienia naszej muzyki i śpiewu zagłuszała Franka perkusję, a on, chcąc „wyrównać” poziom jej nagłośnienia z naszym, uderzał w werbel tak mocno, że przebił niefortunnie jego skórę. W drodze powrotnej do Kędzierzyna założył sobie ten werbel na głowę i długo się nie odzywał.
Bardzo się zżyliśmy i polubiliśmy. On nie pił żadnego alkoholu, był skromny i chodził najczęściej w sandałach. Nie zwracał wiele uwagi na otoczenie, na innych. Jego pasją była muzyka reprezentowana przez najlepszych. Razem z Heńkiem słuchał różnych nagrań i dyskutował z nim nasze „podróbki” tych zespołów, a później podpowiadał Bronkowi i mnie, jak powinniśmy grać. Zauważyliśmy, że zaczął się lepiej ubierać, to znaczyło, że jego wygląd przestał mu być obojętny. Nie można było się temu dziwić, ponieważ w całej okolicy zdobywaliśmy coraz większe znaczenie jako zespół muzyczny.

Gdy przenieśliśmy się ze Spółdzielni Pracy „Twórczość” na prowrót do Domu Kultury „Chemik” w Kędzierzynie, wtedy zaczęliśmy grać na tak zwanych „fajfach” (od ang.: five). To były spotkania w kawiarni tegoż Domu Kultury, zaczynające się o piątej wieczorem. Pięć złotych za wstęp nie było wiele, dlatego zawsze brakowało tam wolnych miejsc do siedzenia. Przychodzili też tacy, którzy nie chcieli siedzieć i, stojąc, patrzeli na nas tak, jakby zaczarowani naszą muzyką. Byliśmy zdziwieni, dlaczego tak nas obserwowali, ale się dowiedzieliśmy, że wśród nich byli młodzi muzycy, którzy założyli jakieś zespoły muzyczne i nas „podpatrywali”. Franek był przez nich najbardziej obserwowany, co nie było dla nas dziwne, ponieważ reprezentował wtedy chyba najwyższy poziom perkusisty w województwie opolskim, a w Polsce musiał się zaliczać do najlepszych. Jego przyjaciel, Mary (Heniek Maruszczyk), który był doskonałym perkusistą i doradcą Franka w czasie jego początków grania na perkusji, też go obserwował i kręcił do nas głową z wielkim uznaniem. To nie uchodziło uwadze Franka, który był już wtedy z siebie zadowolony.

Muszę tutaj dodać, że kiedyś spędziliśmy wiele czasu w sali widowiskowej Domu Kultury „Chemik”, oglądając przez dwa kolejne dni, po dwa razy na dzień, film zatytułowany „The Beatles”. Oglądanie tego filmu, w sumie cztery razy, pozwoliło nam zdobyć pewność, że byliśmy „dobrzy”. Na każdej próbie mówiliśmy o szczegółach z tego filmu, a Franek przypominał nam najwięcej, co było ważne do osiągnięcia jakości muzyki. Wszyscy opowiadaliśmy się za muzyką w stylach: „rhythm and blues”, „rock” i „pop”, czując tę muzykę najlepiej.
Gdy Bronek został powołany do służby wojskowej, wtedy miny nam zrzedły. Wiedzieliśmy dobrze, że nasz cały wysiłek był jakby „na darmo”. Wiesiek Bratus zastąpił Bronka, ale czuliśmy, że to już nie było to samo. Nasza żywiołowość straciła na wartości i z Wieśkiem byliśmy „sztywni”.

Wkrótce zapowiedziano Gitariadę 66, co nas od razu ożywiło. Franek zaraz „dorobił” megafon do Heńka aparatury, co spowodowało jeszcze wyższe natężenie dźwięku Heńka gitary solowej. Gdy graliśmy, odczuwaliśmy, że budynek Domu Kultury drżał. Niestety, zostaliśmy zdyskwalifikowani na tej Gitariadzie przez jury, w skład którego wchodzili doskonali profesjonaliści muzyki, ale nie w stylu młodzieżowym. Powodem tej dyskwalifikacji była nasza „mocna i inna” muzyka, która „odbiegała” od regulaminu Gitariady. Tydzień później po tej Gitariadzie ogłoszono wyniki, ale pozwolono nam na końcu koncertować, ponieważ ta Gitariada odbywała się w Domu Kultury „Chemik”, do którego należeliśmy. To był nasz ostatni wspólny koncert, po którym się ze smutkiem rozstaliśmy. W ten sposób zespół WEGATONY zakończył swoją działalność.

bild1Po kilku latach spotkałem Franka na ulicy w Kędzierzynie. Obaj się ucieszyliśmy, widząc siebie, a ja go spytałem, czy gdzieś grał na perkusji. Odpowiedział, że od czasu do czasu gdzieś tam grał, nawet wymienił mi miejsca swojego muzykowania, ale ze smutkiem dodał, że nigdzie nie spotkał takiej muzyki, którą graliśmy. Poza tym stwierdził, że nie spotkał też nigdzie takiego zrozumienia dążenia do celu, jak w naszej „czwórce”.

Musimy zrozumieć, że Franek spełnił swoją misję wobec Boga na Ziemi, dlatego musiał odejść. To była dobra dusza, która swoją postawą zasługiwała na wielki szacunek. Strata jego osoby jest z pewnością bolesna dla najbliższych, ale musimy zrozumieć, że nie my decydujemy o chwili odejścia kogoś z tego świata.

Ludwig Niemas
Michigan/USA
16 marca 2014


Opublikowano dnia: 04.10.2014 | przez: procomgra | Kategoria: Biografie, Wspomnienia

6 Comments

  1. Gosia pisze:

    Lubię tu przychodzić i czytać o tacie historie z jego młodości… takiego go nie znałam. Dziś ja występuję na scenie, śpiewam…. Chciałabym zadać tyle pytań tacie, może się kiedyś uda po drugiej stronie tęczy. Dziękuję 😉

  2. Jan Zębala pisze:

    Witam wszystkich. Znałem Franka od ” zarania” , czyli od momentu , kiedy przyjechał z Rumunii , osiedlając się w KĘDZIERZYNIE na ul. Powstańców. W tym samym czasie wiele innych Rodzin również przyjechało. Byli to moi Koledzy i zarazem kompanii zabaw. Były to lata 1957 i dalsze. W gronie tych kolegów byli m.innymi : Niku , Gustek, Pulu , Michał ,Julek / niestety zginął przyciśnięty głazem na terenie obecnego targowiska/. Tego typu zabawy oferował nam w tym czasuie okres naszego dzieciństwa. Chwila wspomnień , mając 68 lat i będąc rodowitym kędzierzaninem , nastraja mnie bardzo refleksyjnie , mając na uwadze fakt , że dużo tych ludzi już odeszło. Myślę , że dewiza , którą stosuję przez cały okres mojego życią : ” wolę zas…..życie , jak piękny pogrzeb ” , w jakiś sposób dokumentuje fakt , że życie jest piękne i należy z tego korzystac do maksimum. Wracając do Franka , był zawsze skromny , poukładany i wspaniały perkusista. Pamiętam, moment jego wyjazdu na odwiedziny do Rumunii / był taki fakt / , powioedział mi : ” nie chcę tam jechac , tutaj jest mi dobrze ’. Pamiętam również jego Rodziców i oddaję im ogromne wyrazy szacunku. Ponadto , ogromne ukłony w stronę TYCH , którzy pamiętają o ludziach , wpisanych po części w pejzaż naszego pięknego miasta KĘDZIERZYNA.,

  3. jan pisze:

    Z Frankiem spotkałem się dość wcześnie na „innym” podwórku niż muzyka. W 1967 rozpocząłem kolejny etap pracy /po szkolnictwie/ w ZDK „Chemik”. Tutaj spotkałem Franka jako muzyka a później jako pracownika ZDK „Chemik”. Sympatyczny, skory do pomocy innym, lubiłem go jako pracownika i jako muzyka bigbitowca. Ale Franek grał też w tzw. zespole estradowym m.in. z Melchiorem Jochemem /instr./, Józkiem Honczarem i akopaniowali Wspaniałym Solistom m.in. Mariannie Stachowicz, Rudkowi Sondejowi, Lukrecji Krauze, Frankowi Donder?, Elżbiecie Marek….i uciekło coś z pamięci. Trochę czasu przeżyliśmy obok siebie na scenie i w pracy. Tak już jest że przychodzi czas kiedy przechodzimy na drugą stronę rzeki życia.

  4. Waldek pisze:

    Doskonale Lusiek opisał postać Franka. Były to jego początki w Wegatonach. Muszę dodać że jeszcze przez wiele lat był znamienitym perkusistą i docenianym przez wszystkich z branży. Ja grałem w zespole w „Klubie Fabrycznym”, później w „Lechu”, też na perkusji. Moja znajomość z Frankiem trwała już kilka lat, nim się dowiedział,że mam skłonności do szaleństwa zwanego – perkusja. Nigdy nie dał odczuć, ze ktoś jest słabszy, czy ma mniejsze umiejętności. Przez jakiś czas miałem trudności z opanowaniem rytów latynoskich. Oczywiście Franek przyszedł z pomocą. Pierwsze spotkanie, można powiedzieć – lekcja, odbyło się w Chemiku na piętrze. Wymęczył mnie wtedy bardzo. Przesiedzieliśmy (czytaj, przestukaliśmy) kilka godzin. Franek cierpliwie wprowadzał mnie w rytmy, bosa-nowa, cha-cha, rumba i inne. Spotykaliśmy się jeszcze kilka razy. Franek bez żadnych oporów przyjeżdżał do Blachowni, aby pokazać mi coś nowego. O jego zdolnościach pedagogicznych niech świadczy fakt, że Franek bez oporów, czasami odstępował właśnie mojej osobie tzw. chałtury, gdy sam nie mógł, lub nie miał ochoty. Trafnie Lusiek określił Franka i jego duszę. Z jednym się tylko nie mogę zgodzić. Z Frankiem w latach 70 – 75 spędziłem wiele wieczorów i nocy na barowaniu się (braliśmy się za bary z życiem ) i raczej nie czytaliśmy wtedy książek. Franek mocną głowę miał i dawał rady. Ale w tym czasie Lusiek mógł o tym nie wiedzieć. Podsumowując, Franek był facetem ogólnie lubianym, ogólnie szanowanym, ogólnie podziwianym. Taki pozostanie w naszej pamięci. Wnuczek Adam niech będzie dumny, bo dziadka miał ZNAMIENITEGO. Przekazuję niskie ukłony dla Joli oraz Adasia. Waldek Więckiewicz

  5. adam pisze:

    dziękuje panu za dobre słowa .jestem wnukiem dziadka franka dziękuje jeszcze raz

  6. Jola pisze:

    Dziękuję……i znowu sobie popłakałam. Tato był bardzo dobrym człowiekiem…miał wady jak każdy z nas…ale był zawsze oddany swoim przyjaciołom nawet tym co nie zasługiwali na jego dobro.A ja jako córka miałam najfajniejszego ojca…nadawaliśmy na tych samych falach…muzycznie też. Pozdrawiam wszystkich.Jola

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

TŁUMACZENIE Google»

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. więcej informacji

Aby zapewnić Tobie najwyższy poziom realizacji usługi, opcje ciasteczek na tej stronie są ustawione na "zezwalaj na pliki cookies". Kontynuując przeglądanie strony bez zmiany ustawień lub klikając przycisk "Akceptuję" zgadzasz się na ich wykorzystanie.

Zamknij